Nie ukrywam – Maciek to od lat nasz ulubiony dąb. Ma ponad
400 lat, czyli młody już nie jest. Mimo podeszłego (ale dla dębu raczej
dojrzałego, nie starczego) wieku jest wyprostowany, smukły. Dorasta do ponad 30
metrów (konkretnie 34m), ale przy spotkaniu człowiek ma wrażenie, że może mu
spojrzeć w oczy. Rośnie wszak w obniżeniu terenu. Odkąd udało nam się go
zlokalizować, odwiedzamy go co jakiś czas.
I tym razem wyruszamy ze skraju lasu na granicy Brodów Iłżeckich.
Przed nami solidna droga w kierunku dawnej leśniczówki Klepacze. Ostatnio mocno
na tej solidności straciła, bo jest rozjeżdżona i przez to błotnista. Rano
jeszcze można nią iść, ale im cieplej, tym pod stopami mniej przyjemnie.
Kolega Ed jest przekonany, że bez problemu trafi do
rosnącego w głębi lasu Dębu Partyzantów, przy którym byliśmy wiosną 5 lat temu
(tu link).
W ubiegłym roku Eli i mnie nie udało się do niego dotrzeć. Jak jest tym razem? Przedzieramy się przez las, a ten coraz bardziej gesty i niedostępny.
A sprzed pięciu lat pamiętam, że do dębu prowadziły przyjemne ścieżki. Czyżby
zarosły? Wykonaliśmy coś w rodzaju pętli przez leśne ostępy. Spotkania z Dębem
Partyzantów nie było.
Ale kolega Ed mocno wierzy, że następnym razem nas do
niego doprowadzi. Czego sobie i jemu życzymy.
Wracamy na drogę. A przy niej spotkanie z końmi ze stadniny. Młode hasają, popisują się energią. Starsze spokojnie się pasą.
Nawet jakby nie zwracają na nas uwagi.
Na widok posilających się koni zaczyna mi burczeć w brzuchu,
ale dyscyplina musi być. Ze śniadaniem czekamy na spotkanie z Maćkiem. Na
szczęście nie jest do niego daleko i już po kilkunastu minutach możemy się
przywitać i rozpocząć posiłek w dostojnym towarzystwie.
Wracamy na trasę. Solidny drogowskaz kieruje w stronę „zjawisk krasowych”. To
teren ciągle planowanego rezerwatu Zapadnie Doły. Sporo tu dołów, zapadlisk. Woleliśmy
się do nich za bardzo nie zbliżać, bo a nuż któryś akurat w tym momencie się
zapadnie…
Kolejny odcinek trasy daje porządnie w kość moim stopom – to
solidna asfaltowa szosa.
Docieramy w okolice leśniczówki. Tu chwila zadumy przy
pomniku pamięci leśników z różnych ugrupowań walczących w czasie 2 wojny
światowej. Potem odpoczynek pod dorodnymi dębami na polanie z ławkami i innymi
udogodnieniami (buty mogłam zdjąć!).
Dalsza prosta droga na południe miała być ładna i sucha. Była
jednak i ona nieco rozjeżdżona. Doprowadziła nas do tej drogi, od której
zaczynaliśmy naszą „dębową” trasę.
Zostało nam spotkanie z jeszcze jednym dębem w okolicy – to
rosnący w lesie na skraju wsi Budy Brodzkie Dąb Rębajły. Kolega Ed trochę
kręcił nosem, że jest mniej dostojny od Maćka. Ale to po pierwsze dąb
bezszypułkowy, ma więc inny pień i rośnie inaczej. Poza tym w porównaniu z
Maćkiem jest młodzieńcem nieopierzonym – ma ledwie około 160 lat. Sam dąb
upamiętnia zwycięskiego dowódcę powstańczej bitwy w okolicach Bud Brodzkich
(styczeń 1864) – Karola Kalitę de Brenzenheim „Rebajłę”. Ten dąb nie rośnie
samotnie, jego otoczenie stanowi polana historyczna z krzyżami powstańczymi,
tablicami informacyjnymi i flagami.
Z Bud Brodzkich maszerujemy asfaltową szosą do punktu startu
i mety. I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek i ja
Maćka pamiętam... fajna trasa.
OdpowiedzUsuńWspominaliśmy podczas wycieczki, jak go wspólnie szukaliśmy i wreszcie znaleźli.
Usuń