Kilka razy już szukaliśmy tego źródła, kiedy je wreszcie
znaleźliśmy, było wyschnięte (tu link). Wyruszamy więc na kolejną wyprawę do
źródła, które tylko kolega Ed widział bijące.
źródło Jackowa Stopa w roku 2015 (tu relacja z jego poszukiwań przez Edka)
Startujemy na skraju lasu między Zagnańskiem a Borową Górą.
Maszerujemy raźnie na północ i oczywiście napotykamy dobrze nam znany zalew w
Borowej Górze, zwany również zalewem w Kaniowie. Jego powierzchnia zmarznięta i
pokryta śniegiem. Mamy więc szansę na wykonanie kilku fotek z cyklu „białe na
białym”.
Zalew utworzono na Krzyku, który wydaje się tak niepozorny,
że trudno uwierzyć, iż dostarcza wody do tego obiektu. A jednak to prawda.
Po tym spotkaniu z Krzykiem nabieramy ochoty na sprawdzenie,
jak wydajne jest jego źródło Jackowa Stopa. W lesie sporo śniegu, ale może
jakoś nam się uda dotrzeć do niego. Na razie idziemy dobrze nam znaną leśną
drogą, sprawdzamy, jak się miewa nasz stary znajomy dąb i wędrujemy dalej.
Po lewej stronie drogi w obniżeniu terenu zauważamy dużą
altanę. Trzeba sprawdzić, cóż to za cudo. Podchodzimy. To nie altana, a
luksusowy paśnik dla zwierząt. Taki z pięterkiem na zapasy siana. Nasz kolega,
Andrzej, na widok paśnika mawiał, że to McDonald’s. Jeśli przyjąć jego
nazewnictwo, to spotkany przez nas paśnik jest restauracją z trzema gwiazdkami.
W pobliżu dużego paśnika płynie Krzyk. Całkiem ładnie się tu
prezentuje.
Wracamy do głównej drogi i przymierzamy się do poszukiwań
Jackowej Stopy.
Mam zapisany w telefonie nasz ślad z ostatniej wyprawy w te
okolice. No to ruszamy po własnych śladach. Jest różnie, ale da się przejść.
Byle ostrożnie, bo droga kiedyś była szeroka, ale rozjeżdżona przez ciężki
sprzęt ma wąski przesmyk między dwoma głębokimi śladami kół. Nietrudno się
potknąć i wylądować na glebie.
W końcu docieramy do charakterystycznych kapliczek przy
źródle.
Wiemy, że źródło jest w obniżeniu terenu. Schodzimy. I znów klapa. Jackowa Stopa nadal
nie bije. Pod śniegiem i liśćmi ledwo odrobina wilgoci. Tyle naszego poświęcenia
i znów na darmo… Pozostaje tylko pytanie, skąd wypływa Krzyk, skoro ma tyle
wody, żeby zasilić zalew. Nie odpowiemy na nie, bo okolice podmokłe, ze świeżym
śniegiem. Poszukiwań nie będzie.
Po dwukrotnym przejściu niełatwej drogi ruszamy na spotkanie
z dobrymi leśnymi drogami.
I takie, rzecz jasna, są. Idziemy niespiesznie
(pośpiech może być zdradliwy, bo pod śniegiem ślisko), znajdujemy polanę z
miejscem śniadaniowym. Oczywiście, miejsce było, teraz leży przewrócone i
zniszczone, a my zjadamy wałówkę przy ściętych pniach. Komu ten biedny stolik z
ławką przeszkadzał? Kolejna zagadka wycieczkowa.
I znów w drogę przez ośnieżony las.
Docieramy do szosy, na którą musimy wejść, żeby dostać się
do Osiedla Wrzosy, gdzie mamy zaplanowane jeszcze jedno spotkanie ze starym
(trzystulatek) znajomym.
To dąb Daniel. Pokazywałam go już ze dwa razy na blogu, ale
ponieważ go lubię, to znów się pojawi. Co ciekawe, kiedy do niego podeszliśmy,
wreszcie wyjrzało słońce.
Z tabliczki informacyjnej wiemy, że jest to dąb szypułkowy.
Tak samo, jak słynny Bartek. I tu sobie wyobrażam, jak trzysta lat temu sprytna
wiewiórka znalazła żołądź Bartka i postanowiła ją bezpiecznie ukryć na zimę
daleko od rodzinnego dębu, zaniosła ją na skraj lasu, zakopała, zapomniała,
gdzie to było i teraz mamy Daniela. To, oczywiście, moja fantazja. Nie bierzcie
tego na poważnie.
Po spotkaniu z Danielem pozostało nam tylko domknąć
wycieczkową pętelkę i wrócić do domu, co też skwapliwie uczyniliśmy.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz