Jest słoneczny, lekko mroźny poranek. Pełni zapału wyruszamy
na trasę i od razu słyszymy zapowiedź atrakcji: „Dziś nie będzie nic ciekawego.
Tylko trochę dłuższa trasa do chodzenia.” O, się wynudzimy…
Wyruszamy na skraju wsi Mirzec Malcówki. Grupa zasuwa raźnym
krokiem. Ja co jakiś czas robię krótki postój na zdjęcie kolejnej warstwy
odzieży. Jest normalnie. Teren znany. Nic ciekawego.
Kiedy już, już prawie dogoniłam grupę, okazuje się, że wycieczkowa
nuda przybiera nową postać. Trzeba trochę kicać po wykrotach i przedzierać się
przez ładnie oszronione wysokie trawy. Tak jakby mniej nudno.
Napotykamy przyjemne wrzosowisko.
A teraz nadchodzi pora przejścia znaną nam już z kilku
poprzednich wycieczek drogą. Nie tylko my ją znamy. Leśnicy też. Zapewnili nam
wysoki poziom atrakcji w postaci rozjeżdżonego błota (na szczęście jeszcze przymarznięte) i
głębokich kałuż.
Jak się okazuje, droga cieszy się również popularnością
wśród tubylców. Oto ich ślady.
Po dotarciu do szosy skręcamy na południe, a potem w leśną drogę
na wschód. Tu na skraju lasu kolega Ed wypatrzył mogiłę jakoby sanitariuszy,
którzy zginęli w roku 1945. Tabliczka mówi o rosyjskich sanitariuszach. W moim
uchu to zgrzyt. W tamtych czasach sanitariusze byliby radzieccy. Rosyjscy
według obecnego nazewnictwa. Tabliczka koślawa, litery poprawiane. A i krzyż nieodpowiedni. Wszystko to
budzi moje wątpliwości, których nie mam jak rozwiać.
Od mogiły wracamy do szosy, a potem wkraczamy na urodziwą
leśną drogę. Mapa sugeruje w tej okolicy liczne podmokle tereny, ale szefostwu
one nie straszne. Idziemy pełni nadziei. Jaka nas czeka nagroda?
Po przejściu kilkudziesięciu metrów już wiemy – wygraliśmy najtrudniejszą drogę całej wyprawy. Po lewej
gęste, drapiące zarośla. Po prawej sosnowy młodnik z zagłębieniami między
rzędami pełnymi wody. A po środku prawie droga z licznymi kałużami, które
trzeba omijać bokiem (wybór prawej lub lewej strony nie daje wielu możliwości)
albo ładować się centralnie do wody w nadziei, że nie jest głęboka. Ja miałam
szczęście – trafiłam na płytką. Kolega Ed zanurzył się po kostki – buty
wytrzymały. A teraz kilka zdjęć na dowód, jak było nienudno.
I wreszcie docieramy do naszej starej znajomej bitej drogi
na zachód. O, jak to przyjemnie tak się trochę ponudzić na trasie!
I wreszcie następuje długo wyczekiwany moment – skręcamy na
północ, zaczyna się domykanie wycieczkowej pętelki. Droga doskonale znana, co
krok budzi wspomnienia.
Najpierw spotkanie z zamarzniętym zbiornikiem
przeciwpożarowym, który niby biały, a w cieniu mocno niebieski. Przy brzegach
przeziera woda.
Nieco dalej pomnik wystawiony w 51. rocznicę bitwy, którą
oddział BCH pod dowództwem kapitana Jana Gruszki „Bartosa” stoczył z Niemcami 3
września 1944 roku.
Moje serce wyrywa się na spotkanie ze starym znajomym okazałym drzewem
na pobliskiej ogrodzonej polanie. Z daleka wygląda jakoś dziwnie –
cieniutkie jak badylek. W ubiegłym roku straciło jeden konar, a co się stało
teraz? Podchodzę i już wiem – nie jest dobrze. U stóp drzewa leży drugi konar. Przykry
i bolesny to widok.
Przed nami ostatni odcinek trasy – ładne leśne drogi na
wschód. W lesie trwają prace. Drwale jak za dawnych lat oczyszczają las z
chaszczy, ścięte drewno pomaga im ściągać koń pociągowy. Jakiż to inny widok od
spotykanych ostatnio totalnych wycinek. Czyżby do lasów wracała normalność?
Idziemy dalej. W lesie po prawej stronie zauważam dwie
bezimienne mogiły. Jedna niedawno odnowiona. Niestety, i o nich brak informacji
w sieci.
mogiły nie sąsiadują ze sobą, dzieli je spora odległość, pierwsza znajduje się w głębi lasu, druga przy drodze
I to już ostatni akcent naszej „nieciekawej” wycieczki. Pora
wracać do domu.
Przy kolejnej zapowiedzi trasy bez niczego ciekawego trzeba
będzie chyba zabrać maczetę i solidne wodery.
Zdjęcia – Edek i ja
PS prawie identyczna trasę w przeciwnym kierunku przeszliśmy
rok temu – tu link. Też nudno nie było. Tam zobaczycie nasze znajome drzewo takie, jak dawniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz