We wtorek przez cały dzień padało, mżyło, lało, siąpiło. A w
środę wyjrzało słońce. Ruszamy więc na trasę. Wtorkowa pogoda zapewniła nam
atrakcje zapowiedziane w tytule. Środa dodała kilka własnych i oto mamy
wycieczkę w okolicach Mirca.
Startujemy na skraju lasu. Poranne słońce nieśmiało się
przebija. Ziemię pokrywa lekki szron – w nocy i nad ranem był mróz.
Droga w ładnym iglastym lesie bardzo przyzwoita. Na
niektórych drzewach majaczą mocno wyblakłe znaki ścieżki dydaktycznej, która
prowadzi do pomnika wystawionego w „51. rocznicę zwycięskiej bitwy Batalionów
Chłopskich Zgrupowania Partyzanckiego „Ośki” pod dowództwem kapitana Jana
Gruszki „Bartosa” stoczonej z oddziałami niemieckimi 3 września 1944 r. w
lasach pod Gadką” (spisałam z tablicy).
W pobliżu pomnika na ogrodzonej siatką polanie obserwujemy
dorodne drzewo, które straciło jeden z konarów. Znamy je z poprzednich
wycieczek i teraz czuje się człowiek jak przy spotkaniu z cierpiącym dobrym
znajomym.
Od pomnika wędrujemy na południe. Droga dobra. Kałuże
jedynie zaznaczają nieśmiało swoją obecność.
Janek dopytuje się, co atrakcyjniejszego spotkamy na trasie.
Przypominam sobie zbiornik przeciwpożarowy na strumieniu Wężyk. I rzeczywiście
wyłania się on zza drzew. Co ciekawe, jego powierzchnia nadal zamarznięta. A okoliczny las spowity mgłą.
Oddalamy się od zbiornika idąc przez dorodny sosnowy las.
Przecinamy utwardzoną drogę i zmierzamy w stronę
malowniczego rozlewiska. Podejść do niego trudno, ale kilka zdjęć można zrobić.
Byle ostrożnie.
Po dotarciu do kolejnej solidnej drogi jestem prawie pewna,
że wszelkie problemy z mokrym podłożem już za nami. O, jakże się mylę…
Nasza droga po przecięciu szosy Mirzec – Wąchock ma
kontynuację w postaci potwornie rozjeżdżonej błotnistej brei. Tu nawet nie ma
mowy o kałużach. Drepcemy skrajem brunatnej mazi i w końcu kolega Ed rezygnuje
z trasy, aby wybrać pierwszą drogę na północ. Ta jest niezła.
I tak w tajemniczej mgle zatrzymujemy się na postój, zjadamy kanapki i przyglądamy się
zamarzniętym kroplom na gałązkach krzewów. W każdej skrywa się delikatny lodowy
rysunek. Jak owad w bursztynie.
Po śniadaniu zdążamy w stronę czarnego szlaku. Jest! Droga
początkowo w słońcu. Kałuże łatwe do ominięcia.
I wreszcie szlak, a wraz z nim ścieżka dydaktyczna i my,
skręca na zachód. I to jest tak ciekawy odcinek trasy, że nawet nie ma zdjęć z
jego przejścia. Idziemy w ciemnym lesie, droga zawalona połamanymi sosnami lub
ich gałęziami. Że nikt głośno nie przeklina, to cud. Jak już udaje nam się
wyjść na zwyczajną drogę usianą kałużami, to nawet odczuwamy pewien rodzaj
ulgi.
Na tym odcinku szlaku spotykamy samotną mogiłę żołnierza
września 1939 r. Kolega Ed pamięta, że
było ich więcej, ale widocznie nie wszystkie udało się objąć opieką.
Naszą trasę kończymy w miejscu startu. Jeszcze tylko rzut
oka na pola Mirca wyłaniające się z mgły i po wycieczce.
Zdjęcia – Edek i ja
Na gałązkach natura piękne utworzyła kryształy,
OdpowiedzUsuńDobrze, że obiektyw potrafi nam ten przemijający obraz utrwalić.
Pozdrawiam: Wiesiek
Bez obiektywu nie da się tych kryształów zauważyć. Byłam zdziwiona, kiedy się pokazały na ekranie komputera.
Ania