Każdy, kto szedł czarnym szlakiem z Piekoszowa na Zieloną,
zauważył, że omija on kilka szczytów Pasma Zgórskiego. Jesienią udało nam się
dotrzeć bez jego pomocy do Ciastowej i Plebańskiej. Tym razem na celowniku
pojawiły się Belnia i Skwarnia. Porę na wycieczkę wreszcie wybrałam odpowiednią
– początek wiosennej świeżej zieleni. W lesie wkroczyliśmy nie tylko na czarny
szlak, ale i na salony wiosny.
Szlak prowadzi przyjemną leśną drogą. Błota niewiele.
Ptactwo śpiewa. Jest ciepło. Raz tylko natrafiamy na urozmaicenie, kiedy naszą
drogę przecina niewielka rzeczka. Przeprawa przez nią nietrudna – ktoś rozłożył
przyzwoite paliki.
Dodatkową atrakcją są liczne kaczeńce, czyli knieć błotna,
która akurat kwitnie na całego.
Dalej spokojnie podchodzimy pod górę, czyli wspinamy się na
grzbiet Belni, spotykamy coraz więcej kwitnących roślinek.
Tuż przed szczytem Belni szlak skręca na północ, ale mamy
przyjemną ścieżkę prowadząca grzbietem do samego szczytu. Jest nawet znakowana
jako ścieżka edukacyjna.
Sam szczyt nie ma żadnego specjalnego oznakowania. Wspinamy
się na niewielkie wzniesienie i uznajemy się za zdobywców Belni.
Sama zaś okolica szczytu zachwyca licznie tu kwitnącymi
wiosennymi roślinami. Spotkanie z nimi zmusza do gimnastyki fotograficznej, ale
można zrobić parę ujęć.
Szczyt zdobyty, pora na kolejne wyzwania. Największym
okazuje się zejście do podnóża Belni w pobliżu trasy szybkiego ruchu.
Dalej jest
dosyć stromo. Trawek do trzymania się brak. Ja chwytam każdą gałązkę sosny, jaka
wpadnie w ręce. Odrobina żywicy też mi się trafia. W końcu znajduję kosturek do podparcia. Styl schodzenia po stromym
indywidualny, ale skuteczny. Wszyscy szczęśliwie dotarli do szosy. Sobie
przyznaję najniższą możliwą notę za styl.
Koledzy pytają, czy przekraczamy szosę. Nie ma tego w
planie, chociaż za szosą czeka na nas Prusakowa, ale na razie musi poczekać do
kolejnej okazji. My ruszamy w kierunku Skwarni. Drogi tu różne, jakby bardziej
błotniste, a doprowadzają do luksusowej bitej leśnej pieszostrady.
Po prawej stronie drogi bez trudu zauważamy wzniesienie
Skwarni. Zaliczamy spokojne podejście i już Skwarnia zdobyta. Szczyt porośnięty
lasem jodłowym. W trawie kwitną typowe wiosenne kwiaty.
Przy zejściu koledzy zwracają uwagę na kręte zagłębienia w
ziemi. To, ich zdaniem, okopy z czasów wojny. Sfotografować to sakramencko
trudno. Nie udaje się oddać głębi. A pod koniec wycieczki spotykamy dwie
mieszkanki Jaworzni, które potwierdzają, że to okopy z czasów 2 wojny
światowej. Więcej informacji na razie nie udało mi się zdobyć.
Przed opuszczeniem lasu urządzamy sobie piknik przy pniach
drzew skazanych na wywiezienie w nieznane i wracamy na punkt startu i mety.
Jeszcze tylko rzut oka na kościół w Piekoszowie widniejący w
oddali i można by zakończyć wycieczkę, ale mam inne plany. Co to takiego,
dowiecie się z kolejnej relacji.
Ciąg dalszy nastąpi...
Zdjęcia – Lena, Edek
i ja
W sumie ciekawa wycieczka z fajnymi fotkami...
OdpowiedzUsuńOwszem, niczego sobie. Skromna, ale przyjemna. I, co ważne, trasa nieoklepana, a prawie całkiem nowa.
Usuń