Zwykle wędrujemy tędy latem. Tym razem postanowiłam
sprawdzić, jak się prezentują w wiosennej zieleni.
Ale wszystkim nie dogodzisz. Kolega Ed co jakiś czas narzeka,
że za tydzień, to by było ładnie, bo rzepak już zakwitnie. Owszem, ładnie, ale
zapach nawet niekwitnącego rzepaku mnie dobija, a pola pełne żółtego kwiecia
utrudniłyby oddychanie na dłuższy czas. Było więc, jak było. Czyli tak:
Teraz konkrety. Startujemy w samym centrum Pakosławia i
kierujemy się najpierw na południe, żeby wyjść w pola, tam zaś na południowy
wschód. Czyli pola i wszechobecne na nich wiatraki mamy „pod światło”.
Dla wydłużenia trasy wybieram drogę, którą nie chadzamy
zwykle. I tym razem można ją sobie było darować, bo nieco błotnista, ale mimo
to warta przejścia.
Dzięki owej dróżce mamy możliwość przejścia obok mojej
ulubionej (zawsze jej zdjęcia trafiają na blog) grupy wiatraków.
Po zejściu do kolejnej drogi proponuję wdrapanie się na
najbliższe wzniesienie. Stąd znów widok na ulubione wiatraki. No i na pola i
Łysogóry na południu. Lekki problem sprawia silniejszy w tej okolicy wiatr. Ale
od czego czapki i kaptury?
Nie chcemy dochodzić do szosy, wracamy więc tą samą drogą na
zachód.
Tu prawie spotkaliśmy kolejnego tego dnia zająca. Jest na zdjęciu, ale
zobaczenie go wymaga solidnego powiększenia.
Wystraszył się nadciągającej grupy i pokicał w pole. I tyle
go widzieli.
W okolicach Bud Pakosławskich zaczynamy zwijanie
wycieczkowej pętelki. Na tych polach zaczyna wschodzić kukurydza. A wiatraki
szumią śmigami już wolniej i ciszej. Przy jednym robimy postój śniadaniowy.
Po krótkim odpoczynku docieramy do drogi na północ. Tu
okolica nieco pagórkowata, ale przyjemna.
Z pól rozciąga się widok na zabudowania dawnego folwarku.
Później próbowaliśmy go obejrzeć z bliska, ale naraziliśmy się na zajadły atak
człowieka podającego się za obecnego właściciela majątku. Radzę więc nie
zwiedzać, nie pytać i nie zawracać sobie głowy tym zabytkiem. No, chyba że kto
lubi być obruganym.
Naszą wędrówkę kończymy w nowym miejscu Pakosławia. To coś w
rodzaju skweru pamięci. Urządzono go we wrześniu ubiegłego roku dla uczczenia
80. rocznicy akcji partyzantów z oddziału AK pod dowództwem Antoniego Hedy
„Szarego” na majątek w Pakosławiu, gdzie stacjonował oddział Wehrmachtu. Akcją
dowodził zastępca „Szarego” Zygmunt Kiepas „Krzyk”. Niemiecki oddział został
rozbity, Polacy nie ponieśli strat, a nawet zdobyli niezłe zapasy broni i
prowiantu.
Tablice na pozostałych kamieniach upamiętniają imiennie
iłżeckich partyzantów i zasłużone rodziny Kiepasów i Cichoszów.
Ciekawym elementem ogrodzenia skweru są wystrugane z drewna
„berety”, charakterystyczne nakrycie głowy partyzantów „Szarego”. W sieci znajdą się i
zdjęcia dowódcy w takiej beretce, jak to się w naszych okolicach mawia.
Dwa kolejne postoje na trasie wycieczki są związane z
historią 1 wojny światowej, kiedy to w okolicy Iłży toczyły się zacięte walki
wojsk rosyjskich z niemieckimi i austro-węgierskimi. Brał w nich udział
wchodzący w skład armii rosyjskiej polski Legion Puławski, który zaskoczył
przeciwnika nocnym atakiem w okolicy Pakosławia i zmusił go do wycofania się.
Te wydarzenia upamiętnia pokazywany już na blogu (tu link) pomnik na miejscu
wspólnej mogiły legionistów poległych w tej bitwie.
Przed nami jeszcze jedno wyzwanie. W lesie za Pakosławiem
chcemy odszukać bezimienną mogiłę żołnierza bądź żołnierzy poległych w
opisywanej przed chwilą bitwie. To z takich mogił polowych ekshumowano prochy
legionistów i przenoszono do wspólnej mogiły w miejscu pomnika.
Zatrzymujemy się na skraju lasu, skąd mamy do wyboru dwie
drogi – jedną bardzo dobrą na północ i drugą błotnistą na północny wschód. Nic,
że droga wyboista, ważne, że kierunek słuszny – maszerujemy tą drugą.
Na
zakręcie spotykamy czerwoną drewniana strzałkę. Jest nadzieja na znalezienie
mogiły. Kiedy już droga robi się naprawdę słaba, a grupa lekko narzeka,
spoglądam w lewo i głębiej w lesie widzę mogiłę. Gdyby nie intensywnie czerwona
tabliczka znalezienie jej byłoby niemożliwe. A przynajmniej bardzo trudne.
Jednak się udało. Parlando, dziękuję za wskazówki.
Wracamy do aut i po wycieczce.
Zdjęcia – Lena, Edek
i ja
Fotki ze ścieżkami przednie... ogromnych zajęcy to strach się bać. (warto poczytać dlaczego UE robi się sceptyczna odnośnie opłacalności tej formy pozyskiwania energii...)
OdpowiedzUsuńZające bardziej się nas boją. Nawet bardziej niż sceptycy energii wiatrowej. Jak na razie jej udział w produkcji energii elektrycznej w karkach UE rośnie. Nawet, jeśli Niemcy zamienili obszar farm wiatrowych na kopalnię węgla brunatnego, to mnie to nie przekonuje - węgiel się za jakiś czas wyczerpie i co wtedy? Wiatrak w dole pokopalnianym nie zadziała.
Usuń