Mieliśmy
ochotę wybrać się na środową wycieczkę, ale nikomu nie chciało się wymyślać
nowej trasy. A przecież w telefonie miałam SMS z trasą wycieczki na niedzielę,
która się nie odbyła. Nic to, że jej pomysłodawca w środę zamierzał zostać w
domu, przecież taki dobry pomysł nie może się zmarnować, no to się wybraliśmy
busem do Mirca.
Tak
sobie jedziemy zadowoleni, planujemy, jak „ugryźć” plany szefa, a tu na
kolejnym przystanku – sam szef we własnej zakatarzonej osobie! Nie pozwolił
ukraść sobie trasy i dopilnował realizacji. Ba, nawet sam swoje pomysły
skorygował.
Oto,
co z tej „współpracy” wyszło.
Z
Mirca ruszyliśmy na poszukiwanie prawdziwej trasy szlaku czarnego. Tym razem
maszerowaliśmy przez Mirzec Malcówki. Wiało tam jak sto pięćdziesiąt, ale
widoki za to mieliśmy przyzwoite. Trzeba się było tylko odwrócić tyłem do
kierunku marszu. Za nami – pola, a na horyzoncie – wiatraki.
widok na pola z Malcówek
wiatraki na horyzoncie
poola Malcówek bez wiatraków na horyzoncie (grudzień 2012r.)
Przed
nami zaś las, na którego skraju znalazł się poszukiwany czarny szlak. Poszliśmy
nim na południe. Droga ładna, szeroka, bez kałuż i pod osłoną drzew bez wiatru.
Dziwne tylko było to, że w prześwicie lasu czasem mignął samochód. Przecież
droga dawnego szlaku, jak pamiętamy sprzed miesiąca, nie nadawała się dla aut.
wytropiony szlak czarny
Sprawa
wyjaśniła się dosyć szybko – niedaleko leśnej drogi zobaczyliśmy porządną drogę
bitą. I tu szef sam zmienił własny plan – poszliśmy tą drogą na zachód.
Doprowadziła nas do szosy Mirzec – Wąchock, na której skierowaliśmy się na
południe. Po kilku minutach w towarzystwie śmigających obok nas aut wszelakiej
maści skierowaliśmy się na drogę na zachód. Według planu szefa miała to być
droga asfaltowa prowadząca do naszego ulubionego małego stawu. Jakież było moje
zdziwienie, gdy przyjrzałam się podłożu – toż to nie asfalt!
na nowo odkrytej drodze
Jak
się okazało trafiliśmy (raczej szczęśliwym zbiegiem okoliczności niż planowo)
na nową drogę w kierunku Marcinkowa. Świetnie się nią maszerowało (to zapewne zasługa
braku asfaltu). W dodatku bez trudu rozpoznaliśmy drogę, którą planowaliśmy iść
w kierunku Kobyla. Na skraju lasu przy skałkach, o których już teraz wiemy, że
nazywają się Kamienne Świnie (to informacja od jednego z czytelników bloga, a
tu link do historii powstania tej nazwy), zrobiliśmy sobie tradycyjny postój na
posiłek.
zamienione w kamień świnie
to chyba niesforny prosiak, który odbiegł najdalej
wkraczamy do cywilizacji
Dalej
miało być, jak zawsze. Ale znów nie było. Otóż niechętnie wstąpiliśmy na teren
dawnego kamieniołomu. Bo cóż to za atrakcja? Ciągle tu zaglądamy, skałki
ustawione niekorzystnie do zdjęć. I nagle ktoś (są różne wersje na temat tego,
kto) zaproponował wejście dalej w las. Się weszło. I tu zaskoczenie wielkie jak
nowa część kamieniołomu, która się przed nami pojawiła. Głębokie wyrobisko, efektowne ściany - pomnik przyrody. I problem – zarosło to wszystko nieprzyjemnymi krzakami. Wejść
się nie dało. Więc zdjęcia takie sobie. Nie oddają urody kamiennych ścian.
niedostępna ściana kamieniołomu Kobyle
strażnik kamieniołomu
Z
grzbietu kamieniołomu zeszliśmy do ulicy wzdłuż torów, bo chcieliśmy sfotografować zalew. A tu nagle rozszalała się okropna zadymka śnieżna. Zrobiło się ciemno, szaro
i bardzo zimno.
Trwało
to kilka minut i nagle chmury odpłynęły, wyjrzało słońce – no bajkowo. Mogliśmy
więc obejść zalew dookoła. Zobaczcie, jakie mieliśmy widoki. Oczywiście warunki
zmieniały się co chwilę, bo wiatr wciąż przyganiał nowe chmury. Aż w końcu znów
zrobiło się szaro i smutno. Myślę jednak, że nasz moment nad wodą
wykorzystaliśmy do maksimum.
zalew na pewno w Wąchocku
zwinięty niegdyś asfalt nowy sołtys rozwinął
zalew w Wąchocku na przedwiośniu
rozlewisko Kamiennej przed zalewem
No
i nie żal było iść na przystanek. A trasa, taka trochę kradziona, trochę improwizowana
wyniosła 13,6 kilometra. Mało? Mnie wystarczy.
Zdjęcia – Edek i ja
...i już wiadomo jak szlak czerwony przebiega.
OdpowiedzUsuńTo jeszcze nie było badane.
Usuń