I
nie spodziewajcie się skowronków, zefirków i przebiśniegów. Rzeczywistość bywa
inna. I nie zawsze lekka, łatwa i przyjemna.
Prognoza
zapowiada słoneczny dzień. O poranku to się nie sprawdziło. Raczej mgła spowijała
okolice Zagnańska.
Tym
razem wędrowaliśmy w kierunku wsi Chrusty. W lesie w pobliżu drogi spotkaliśmy
trzy skromne bezimienne groby. Ich otoczenie zadbane, groby niedawno ogrodzone.
W „Gazecie Zagnańskiej” z listopada 2013 roku znalazłam dosyć niejasno
sformułowaną informację, że pochowano tu troje rosyjskich noworodków, które
zmarły w transporcie w czerwcu 1945 r. z niemieckiego obozu pracy do ZSRR. Jest
tu również pochowany nieznany mężczyzna. Mogiłą opiekują się harcerze.
bezimienne mogiły
Po
krótkim zatrzymaniu się w pobliżu grobów pomaszerowaliśmy dalej przez Chrusty i
Ścięgnę w stronę rezerwatu Barcza. Droga przez pola już nie taka jak tydzień
temu – słońce ledwo się przebija przez chmury i mgłę, podłoże rozmiękłe, śnieg
mokry, nieprzyjemnie oblepia buty. Ale szło się nieźle – nawet pogadać można.
wiejska kapliczka
słońce na razie w odwrocie
strumyk na skraju pola
Po
przekroczeniu szosy skierowaliśmy się w stronę rezerwatu. Tym razem zajrzeliśmy
tylko w okolice pierwszego zalanego wyrobiska po kopalni piaskowców kwarcytowych (Baryła się nazywa - pamiętacie?). Jest szaro, woda
przymarznięta. Jedynie optymista – wędkarz maszeruje z wielkim wiadrem i
sprzętem do wędkowania pod lodem. Niestety, nie wiemy, co złowił.
sosnowe wygibasy
walka o życie
"Baryła" w wersji zimowej
na ścieżce w rezerwacie
Ciąg
dalszy trasy zapowiada się rewelacyjnie (na mapie). Przed nami solidna droga na
wschód, która nas doprowadzi do szosy w kierunku Występy.
zimowa szarość w lesie
troszkę pod górkę
Droga
wije się przez las, jest miło – nawet zjadamy ciastka. Jakiż to był świetny
pomysł, okaże się niedługo. Te ciastka dały nam zastrzyk energii do pokonania
dwóch trzecich drogi, której nagle znudziło się bycie drogą i postanowiła
pokazać nam, jak interesująco jest się przedzierać przez błoto, mokry śnieg,
bagno i chaszcze. Trzeba przyznać, atrakcji nie zabrakło, a rozkoszowaliśmy się
nimi tak z 50 minut. Punktem kulminacyjnym było pokonanie niewielkiego
strumyka, a potem to już zrobiło się lepiej, bo dotarliśmy do asfaltu. I niech
mi kto teraz przypomni, że nie tak dawno narzekałam na asfalt. A teraz to mnie
bardzo ucieszył. Jak to się człowiekowi zmieniają poglądy w zależności od
sytuacji!
inne oblicza drogi
leśny strumyk
wreszcie asfalt i słonko - a my w las!
Długo
tym asfaltem nie szliśmy, ot, ledwie parę minut, bo potem znów weszliśmy w
leśną drogę, która doprowadziła nas do Zagórza. A w Zagórzu świeciło słońce i mogliśmy podziwiać pola i delektować się powolnym spacerem w
kierunku Łącznej. Oczywiście po tak teraz lubianym asfalcie!
na polach przedwiośnie
droga do pól
Takie
przyjemne wycieczki także się kończą i dosyć szybko znaleźliśmy się na przystanku
busa. Pomiar wykazał, że przeszliśmy 15,3 kilometra.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Piękne nasze świętokrzyskie... było wszystkiego po trochu.
OdpowiedzUsuńPo trochu, żeby nudno nie było.
OdpowiedzUsuń