Przez pierwsze dni kwietnia śnieg sypał i sypał. Po dłuższym
zastanowieniu i naradach z kolegami zrezygnowałam z niedzielnej wycieczki. Aż
tu w mroźny niedzielny poranek wyjrzało słońce i ta aura wyciągnęła mnie na
spacer do lasu.
Miałam mocne postanowienie, że tylko skrajem lasu i po
dobrych drogach, żeby nie brnąć w zaspy.
Przez jakiś czas to się nawet udawało. Fakt, między
porządnymi drogami trzeba było nieco przebrnąć przez śnieg, ale to drobiazg.
Ba, nawet udało mi się wyjść na wiejską drogę.
I tu należało zawrócić do szosy i do domu. Ale gdzież tam.
Wypatrzyłam nieźle przedeptaną ścieżkę i poszłam głębiej w las.
Dziwne te ścieżki – takie niby przedeptane, a za kilka
kroków robią się nie do przejścia. Ale
się idzie, bo może na pola taka droga
wyprowadzi…
I znów w górę. Las mniej słoneczny, bo gęsty, jodłowy. Tu
mało kto się zapuszcza, to i śniegu na drodze więcej.
Z trudem udało mi się dobrnąć do ścieżki edukacyjnej. Ta
uczęszczana aż miło. Ładnie przedeptana. I z większą ilością światła.
Ale zanim
do niej dotarłam, wiatr strącił mi na głowę i plecy kilka ton śniegu z jednego
z drzew. Nic przyjemnego, taki zimny śnieg za kołnierzem.
Jeszcze pożegnalne spojrzenie na ośnieżony las i do domu, bo
buty jednakowoż solidnie mi przemiękły po tych kilometrach brnięcia przez mokry śnieg.
Taki miałam spacer zamiast wycieczki. A można było się
wybrać gdzieś, gdzie drogi bardziej uczęszczane…
Oj dopadł nas dopadł, na ekstremalnej drodze krzyżowej... Ale przeżyliśmy i wcale nie patrzę nań nienawistnym okiem ;)
OdpowiedzUsuńNo to mieliście ekstremalną do potęgi. U nas teraz ciapa i ślisko, nawet się nie chce do lasu włazić.
Usuń