Od dawna już tęskniłam za okolicami Włoch i w końcu udało mi
się zrealizować mój plan włoskiej wyprawy.
Starujemy w Chybicach, gdzie podziwiamy ufundowany w roku
1362 kościół pod wezwaniem św. Małgorzaty. Pierwotna gotycka świątynia z czasem
okazała się niewystarczająca na potrzeby wiernych i została rozbudowana z
zachodu o wieżę. Dobudowano też zakrystię i składzik. Kościół zbudowany jest na
wzniesieniu i dobrze go widać z różnych miejsc.
Dzięki uprzejmości proboszcza mogliśmy zwiedzić niewielkie,
ale piękne wnętrze kościoła. Ja najbardziej byłam ciekawa słynnego
ośmiobocznego filara w centrum nawy, na którym wspiera się sklepienie palmowe.
Duże wrażenie robią też kamienne portale, ołtarze (zwłaszcza
główny z pierwszej połowy 17. wieku), chrzcielnica, ambona i w ogóle wszystko.
Człowiek nie wie, na co patrzeć.
Po zwiedzaniu pora wyruszyć w drogę. Chociaż przechodząc w
pobliżu chybickiego cmentarza nie oparliśmy się pokusie sprawdzenia, co tam
ciekawego. Oprócz starych kamiennych nagrobków wypatrzyliśmy malutki cmentarz z
czasów 1 wojny światowej, gdzie pochowanych jest siedmiu niemieckich żołnierzy.
Znaleźliśmy też mogiłę dwóch oficerów AK – dowódcy oddziału Jana Orła, pseudonim
„Kmicic” i sapera Bolesława Orła.
Nasza droga do Włoch jak zwykle nie prowadziła prosto do
celu. Najpierw skierowaliśmy się na północny wschód idąc przyjemną polną drogą
do szlaku niebieskiego.
Mapa sugeruje przy tej drodze pomnik. Cóż, drobna pomyłka. Znajduje się on przy głównej szosie tuż przy granicy wsi
Ambrożów. Jest poświęcony pamięci 26 mieszkańców gminy Pawłów, którzy polegli w
wojnie polsko-bolszewickiej. Wzniesiono go w latach 20. ubiegłego wieku, teraz
niedawno odnowiono.
Idąc szlakiem na południowy wschód podziwiamy widoki na
okolice zalewu Wióry po jednej stronie i na Łysogóry po drugiej. Szkoda tylko, że
akurat słońce skryło się za chmurami i widoki lekko zamglone.
W Pokrzywnicy docieramy w pobliże zalewu i kierujemy się na jego brzeg.
Długo tam nie byliśmy, bo brzeg błotnisty, grząski. Ale na wodę można było
popatrzeć.
Znad zalewu wchodzimy na teren zabytkowego parku
podworskiego w Pokrzywnicy. Jesteśmy tak o tydzień za wcześnie, bo zieleń drzew
jeszcze nie w pełni rozwinięta, ale za to wśród trawy zatrzęsienie wiosennego
kwiecia – ziarnopłony, złoć, szczawik zajęczy i zawilce walczą o promienie
słońca pod potężnymi drzewami. A dorodnych drzew jest tu naprawdę dużo –
wypatrzyliśmy kilka pomnikowych lip, poza tym wiekowe kasztanowce, klony (te
akurat kwitną) i modrzewie.
Dworu w parku już nie ma – przegrał walkę z czasem, ale
zbudowany w roku 1866 kamienny spichlerz trzyma się dobrze, a nawet ostatnio
dużo lepiej. Został bowiem odrestaurowany i służy mieszkańcom. Spotkana w
pobliżu mieszkanka opowiadała, że są tam organizowane imprezy. Szkoda tylko, że
żadnej nie było, kiedy my przechodziliśmy, bo
nie udało się obejrzeć wnętrza spichlerza.
Z Pokrzywnicy mamy już prostą drogę do Włoch. Rzecz jasna i
ona oferuje przyjemne widoki na okolicę.
Ale nie dla widoków tu przyszliśmy. Moje serce wyrywało się
do ulubionego i dawno niewidzianego wąwozu włoskiego, przez który prowadzi
szlak. Ostatnio byłam tu 14 lat temu i naobiecywałam kolegom spotkania z cudem
natury. Tak on wyglądał przed laty.
Idąc szlakiem przechodziliśmy przez jakiś wąwozik – ot, taki
niespecjalny, może i podobny do tamtego, ale gdzie mu do oryginału…
Wyszliśmy na pola nad rzeką (to Pokrzywianka) i zobaczyłam
drogę, którą zamierzałam wracać z Włoch do Chybic. Ale jak tu wracać, skoro
wąwozu nie było?! Nic, tylko zapomniałam przez lata, gdzie on się znajduje. Na
szczęście przy drodze stały dwie „Włoszki”, no to zapytałam, jak dojść do
wąwozu. Jakież było moje zdziwienie, gdy się dowiedziałam, że właśnie z tego
wąwozu wyszliśmy. Tak się zmienił na skutek remontu drogi – położono asfalt,
wyrównano poziom drogi i wąwóz zmalał, ba, powiedziałabym, zniknął. Niby jest,
ale to już nie to samo…
Cóż było robić? Trzeba zachować w pamięci dawne obrazy i
wracać do rzeczywistości. A tą rzeczywistością jest solidna asfaltowa droga
przez Włochy w kierunku Nieczulic. Na znieczulenie bólu po stracie wąwozu mamy
kolejne polne widoki i spotkanie z dwoma niebrzydkimi stawikami na dopływie
Pokrzywianki.
Za Nieczulicami mapa obiecuje ładną polną drogę w kierunku
Chybic. No, powiem wam, obietnica dotrzymana, ba nawet wzbogacona o dodatkowe
atrakcje. Krótko mówiąc to najlepsza z dróg całej naszej „włoskiej” eskapady.
Suchutka, przyjazna dla stóp, a widoki z niej niezapomniane – z traktorem i stadami
gawronów w świeżych skibach.
Zgodnie z planem wychodzimy znów na szosę w pobliżu Chybic.
Kościół coraz lepiej widoczny, ba nawet niewielką winnicę spotykamy na trasie.
Takie to zaskakujące okolice.
Zakończenie wycieczki to dla mnie prawdziwe wyzwanie.
Zamierzam sprawdzić, jak się prezentuje wpisany do rejestru zabytków podworski
park w Chybicach. Podobno założono go w osiemnastym wieku, a sto lat później
zmieniono. Cóż mogę powiedzieć? Jego współcześni mieszkańcy rezydują w
gniazdach w koronach drzew, wydzierają się potwornie i bombardują odchodami
każdego, kto tam zajrzy. Udało mi się nie oberwać, ale zwiewałam, co sił w
nogach.
I to tyle wycieczkowych wrażeń. Wycieczka w sumie była
udana, chociaż drobny smuteczek w sercu pozostał…
Zdjęcia - Edek i ja
No szkoda wąwozu, szkoda - wygoda mieszkańców przeważyła.
OdpowiedzUsuńA le całość wycieczki znakomita, i ten kościółek i ten cmentarzyk z I wojny i groby Akowców... I te widoki!!!
Faktycznie - nudy nie było. Poza tym, miejsca rzadko odwiedzane, to się chce możliwie dużo zobaczyć.
Usuń