Z
rodzimych chmur i pól
Puszysty,
lekki, zdrowy
Opadów
naszych król*
On to właśnie dziś nam towarzyszył od
samego rana. I był właśnie taki, jak w tej piosence – najpierw łagodnie spadał
nam na kurtki, czapki i plecaki, a potem puszysty i lekki zalegał na trasie.
W towarzystwie naszego „śnieżnego asa”*
maszerowaliśmy polami i lasem z Jagodnego aż dotarliśmy do rozstajnych dróg
przy trzech, a nawet czterech, nadrzewnych kapliczkach.
świeża dostawa śniegu na starcie
"kapliczkowe" drzewo
Potem zaś wkroczyliśmy na pola Kierza
Niedźwiedziego. Tu nieco wiało, ale mogliśmy podziwiać śnieg polny, że tak
powiem. Uroczo się on rozkładał na zagonach i ścieżkach. Niestety, trochę tu
wiało i na zachwyty nie było dużo czasu.
polna droga lekko posypana świeżym śniegiem
I znów weszliśmy do lasu, żeby dotrzeć do
mogiły powstańców styczniowych. Ciekawa historia z tą mogiłą – zadbana jest,
ale zupełnie pozbawiona jakichkolwiek opisów. Nie wiadomo więc dokładnie, kto i
kiedy został tam pochowany. Niech więc i tak pozostanie. Ale pamiętać o niej
warto. Można też czasem zajrzeć, bo droga do niej od cmentarza w Kierzu jest
niedaleka.
mogiła z 1863 roku w lesie za Kierzem Niedźwiedzim
My skorzystaliśmy z uroków okolicy mogiły i
zrobiliśmy tam sobie krótki odpoczynek przed nieprzewidzianymi trudnościami
dalszej wędrówki, których się jeszcze wtedy nie spodziewaliśmy. Szczęśliwcy!
rozproszona gromadka
Otóż, weszliśmy w las w kierunku Lipowego
Pola. Droga była najpierw ładna, a potem zmieniła swój charakter i pokazała
charakterek – zrobiło się mokro, bardziej mokro i właściwie prawie nie do
przejścia. Ale my przeszliśmy. Niestety, kilka osób uległo lekkiemu
podtopieniu.
na leśnej drodze
Zaś już przed samą wsią nastąpiła
kulminacja atrakcji i niżej podpisana autorka relacji i, pożal się Boże,
kierowniczka wycieczki okazała się kobietą dwukrotnie upadłą – raz na pysk w śnieg,
raz prawą nogą do pół łydki w niezbyt czystą i zupełnie nie ciepłą wodę. W tej
sytuacji trzeba było przekazać stery wyprawy w ręce bardziej doświadczonego i skocznego kolegi, który
poprowadził grupę do zaplanowanego celu przy dworcu PKP w Skarżysku. A ja?
W Lipowym Polu wycofałam się z udziału w imprezie zabierając inną podtopioną koleżankę.
zimowy widoczek z kałużą
Jak się dowiedziałam z relacji uczestników,
jeszcze jedna z koleżanek się wycofała nieco później, a cała grupa pokonała trasę
19,2 km i radośnie dotarła do domu.
W imieniu własnym i podtopionych serdecznie
dziękuję koledze, który przejął wycieczkowe stery, a potem wykazał się szczerą
troską o los poszkodowanych i wiarą w dżentelmeńską postawę taksówkarza.
Tak więc wycieczka udana nad wyraz, bo co
to za wyprawa bez przygód? Jedynie szkoda, że nie ma zdjęć dokumentujących
upadki na trasie. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
* Jeremi Przybora
(Mamy w tym roku setną
rocznicę jego urodzin, to może częściej sięgnę do twórczości tego mojego
ulubionego poety.)
Zdjęcia
– Edek, Janek i ja
Lubię atrakcje... polna droga lekko przyprószona - super, warto ty wrócić na wiosnę.
OdpowiedzUsuńDziękuje za dobre słowo. A wrócić może się uda, bo to przecież jedna z "żelaznych tras".
Usuń