Szliśmy
tym szlakiem z Barwinka przez Zyndranową aż do podnóża Piotrusia. Tu się
rozstaliśmy.
Kolejne
spotkanie za kilka dni zaczęliśmy w Tylawie. Wysiedliśmy z busa i zaraz prosto
w las.
Tym
razem się nie ubłociliśmy. Trochę mi tylko buty wilgoci złapały na wysokiej
trawie śródleśnej polany. Ale za to las nas nauczył pokory. Najpierw trzeba się
było pochylić pod zwalonym pniem, a potem na podejściu pod Dziurdź to już wolna
amerykanka. Dlaczego? No, bo stromo było. Szef przeskoczył jak Janosik na
szczyt, a ja od drzewka do drzewka i jakoś się wdrapałam. Od razu człowiek wie,
że w górach jest, a nie jakieś pitu pitu.
do lasu z należna pokorą
Polana Worotcia
W
nagrodę za wyczyn sportowy dostaliśmy przyjemny spacer przyzwoitym grzbietem.
Nawet ścieżka niezła była. Las jak to w górach – czasem ciekawy obiekt się
trafiał.
takie ścieżki lubimy najbardziej
Nie
wiadomo kiedy zdobyliśmy kolejny szczyt – Czerteż. Jest niewiele wyższy od
Dziurdzia, więc bez wysiłku. Trochę tylko podłoże robi się skaliste. Niby nic,
takie przejście, ale wystarczy spojrzeć na prawo czy lewo od ścieżki szlaku i widać, że zbocze tej góry jest dosyć mocno nachylone.
na Czerteżu
My
jednak nieświadomi otaczających nas stromizn spokojnie sobie idziemy, trochę
nawet gadamy. Janek ciągle się dopytuje, jaka to góra przed nami. Mapa podpowiada, że Kamienna Góra.
Ładnie się nazywa – podobnie jak nasze miasto.
przy podejściu na Kamienną Górę
I
na tej górze szlak robi nam psikusa. Zaczyna schodzić. Niedawno się żaliłam, że
na Ostrej było stromo. Co tam Ostra! Tu jest stromo. Na szczęście stromizna
trwa krócej (ledwie kilka minut, ale co to za minuty!). Ścieżka prowadzi wśród niskich zarośli jeżyn i brak drzew, które by dawały podporę
przy schodzeniu. Wierzcie mi, gdyby mi Janek nie pożyczył jednego swojego kijka
do podparcia, tkwiłabym po dziś dzień na
tej nieszczęsnej Kamiennej Górze.
Z
podporą bez problemu (ale też i bez gracji) znalazłam się u stóp góry, czyli na
dobrze nam znanym szlaku czerwonym.
ostre zejście z Kamiennej Góry
Z radości, że tak ładnie zleźliśmy z
Kamiennej nastąpiło grupowe szaleństwo fotograficzne. Oto efekty:
zmęczeni, ale szczęśliwi
A
potem pomaszerowaliśmy (tym razem całą grupą) w stronę pustelni świętego Jana z
Dukli. Mieliśmy zamiar wcale do niej nie zaglądać, tylko przed polanką zejść na
niebieski szlak w kierunku Folusza.
Udało
nam się znaleźć jeden znak tego szlaku. A potem nastąpiły chaszcze, brak
ścieżki i brak kolejnych znaków w zasięgu wzroku. Myślę, że gdyby była choć
nadzieja na ścieżkę, to byśmy się wybrali na dalsze poszukiwania tego szlaku, a
tak, to po małej naradzie wróciliśmy na szlak czerwony i raz jeszcze odwiedzili
kościółek św. Jana na Puszczy.
raz jeszcze kościółek św. Jana z Dukli
Co
teraz? Dalszy przebieg szlaku znamy. Nuda. Postanawiamy wybrać inną nudę –
asfalt i nim dojść do szosy. Dobry wybór. Nie taki ten asfalt zły. Niedaleko od
pustelni rozłożyły się kramy z artykułami pierwszej potrzeby pielgrzyma. Zdaje
się, że nawet wiatraczki kolorowe były.
A
dalej las się skończył i wyszliśmy na miejsce widokowe – sama radość. Z przyjemnością patrzyliśmy na góry, w których się tak nienudno wędruje.
beskidzkie widoki
A potem to już przystanek i po wycieczce, która okazała się bardzo krótka, ale przyjemna.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Nie mieliśmy jeszcze przyjemności wędrować tym zielonym szlakiem, tylko w ostatniej części prowadzącej do pustelni. Spróbujcie jeszcze raz dodać ten końcowy filmik bo coś nie działa ... U nas pogoda jesienna, mamy dzisiaj czas lecz nie da się nigdzie powędrować :( Pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńSzlak wart przejścia.
UsuńFilmik usunę i dodam jeszcze raz, może to coś zmieni.
No cóż zanikające szlaki to bolączka nie tylko Beskidów. Choć trzeba przyznać że tutaj jak szlak ginie to człowieka jego imiennik trafić może, bo zwłaszcza gdy się nie zna terenu łatwo wejść w miejsca z których nie latwo wyjść jakies mlaki, zabagnienia, ostrężynowiska itp.
OdpowiedzUsuńPrzerabiałem to.
Za to widoki, w Beskidach nie warto gardzić asfaltem, bo z niego nader często najlepsze widoki.
Święte słowa.
UsuńA niedlugo przyjdzie zapewne wszędzie polubić asfalt, bo taki jest rozwój naszych dróg. Przybywa samochodów, a piechur to już relikt.