To były główne punkty niedzielnej wycieczki. Zaplanowałam ją
nadzwyczaj starannie, a i tak potrafiła mnie zaskoczyć.
Pierwszą niespodzianką była oczywiście niezgodna z prognozą
pogody gęsta mgła. Mimo jej starań udało nam się dotrzeć do Lipy. Ale z jej
powodu pojawiła się obawa, że cała wycieczka będzie lipna.
Już się domyślacie? Startujemy na trasę w najstarszej wsi
gminy Ruda Maleniecka – Lipie. Tu zamierzamy zwiedzić kościół parafialny pod
wezwaniem św. Wawrzyńca i św. Katarzyny. To niezwykle oryginalny zabytek – do
pierwotnego dwunastowiecznego drewnianego kościoła dobudowano w r. 1636
murowaną kaplicę Matki Boskiej Różańcowej.
Obecnie to kaplica św. Rozalii. Zafascynował mnie jej
barokowy ołtarz z tzw. „obrazem kaliskim”, czyli „Obrazem Św. Rodziny”. To
oczywiście kopia, ale interesująca.
Po latach stary drewniany kościół zaczął mocno podupadać. Przyszło go zburzyć i do kaplicy dobudować
nowy drewniany kościół (miało to miejsce w roku 1763). Podczas
kolejnej renowacji dobudowano murowaną zakrystię i kruchty.
Wnętrze kościoła jest urocze – kolorowe, ale nie pstrokate.
Pięknie zdobione. Z ciekawym stropem i kolebkowym sklepieniem nad zakrystią.
Boczne ołtarze barokowe, a w głównym, późniejszym, znajduje
się siedemnastowieczny obraz MB z Dzieciątkiem.
Przed kościołem figura św. Jana Nepomucena. Trudno dobrać
przymiotnik do jej opisania.
Wreszcie możemy wyruszyć na trasę. Jest zaskakująco
przyjemna. Widać wprawdzie nadal niewiele, ale to, co widać, to naprawdę ładny
las. Nawet z grzybami.
Po pewnym czasie ścieżka skręca lekko w prawo i maszerujemy
drogą między stawami Starzyk. Nawet bez mgły niełatwo je zobaczyć, bo dostępu
do brzegu bronią solidne chaszcze. Najłatwiej było by je obejrzeć z grobli. A
widoczność nie powala. Mam jednak wrażenie, że przy lepszej pogodzie te stawy
mogą się okazać całkiem malownicze.
Ścieżka prowadzi do pomnikowego dębu nazwanego tak jak stawy
– Starzyk. To potężny dąb szypułkowy o średnicy ponad 5 metrów. 7 osób z trudem
go objęło. Ma z jednej strony dużą wyrwę w pniu, ale sprawia wrażenie zdrowego.
Po drugiej stronie polanki rosną dwa dorodne dęby. Owszem,
ładne, ale razem nie są w stanie utworzyć obwodu Starzyka.
W pewnej odległości od polany znajduję przyzwoitą drogę,
która powinna nas doprowadzić do wsi Młotkowice. Po niewielkich perturbacjach
rzeczywiście doprowadza.
We wsi „wita” nas drewniany osobnik. Dla jednych to leśnik,
dla innych partyzant albo kolejarz. Małomówny gość. Nie wiadomo więc, kto to.
Dalej oglądamy kilka wiejskich kapliczek, ale ja z uporem
dążę do spotkania z kapliczką z roku 1804. W pobliżu kolejna kapliczka ze św. Janem Nepomucenem (ta z roku 1937). Wystawiono ją na
miejscu, gdzie miejscowym pojawiał się wielki czarny pies – widmo. Strzegł on
wsi, a podróżnych wpędzał w łąki. Po wystawieniu kapliczki (niedawno ją
odnowiono) pies zniknął.
Do nas psisko nie wyszło i szczęśliwie wędrowaliśmy w
kierunku wsi Borki, gdzie przenieśliśmy się na ładną leśną drogę.
Doprowadziła nas ona do wsi Cis. Bardzo to przyjemna wieś.
Nadzwyczaj spokojna. Słońce wreszcie świeci. My zaś w
poszukiwaniu zaplanowanych miejsc rozglądamy się po okolicy.
W ten sposób wypatrzyliśmy niewielki prostokątny staw w
pobliżu rzeczki.
Bardziej jednak zależało nam na spotkaniu z pomnikiem
Marianny Cel (pseudonim Tereska), która jako jedyna kobieta przyłączyła się do
oddziału majora „Hubala”. Pochodziła z tej wsi, a dokładniej jej przysiółka
– Budy.
Naprzeciwko pomnika jest droga przez rodzinną wieś „Tereski”
– Budy.
Gdzieś tam powinno się znajdować ulubione źródełko mieszkańców.
Czytałam o nim w sieci. Łukasz słyszał
o nim od rodziny. Nigdzie jednak nie
znaleźliśmy informacji o umiejscowieniu źródła. Spotykamy dwie cisowianki,
które opisują drogę. Nie jest tak, jak mi się wydawało, że zobaczymy obiekt z
drogi. Wręcz przeciwnie. Obok opuszczonego domostwa maszerujemy drogą w stronę
lasu. Tam napotykamy drewnianą strzałkę w lewo. Idziemy leśna drogą kilka minut
i wreszcie, kiedy już prawie zrezygnowaliśmy z poszukiwań, Łukasz dostrzega
figurkę MB i krzyż, a przy nich źródło. Jest dziwnie osłonięte – ma nie tylko
zadaszenie, ale foliowe ściany. Dzięki temu woda pozostaje czysta, liście do
niej nie wpadają.
Poszukiwanie źródła oddaliło nas od planowanej trasy, ale to
nie problem – szybko improwizujemy i maszerujemy leśną dróżką do szlaku
czerwonego, a nim do szosy.
No, teraz to już żadnych atrakcji się nie spodziewamy. Błąd.
Przy drodze znajduje się wzniesienie o nazwie Księży Las, a u jego podnóża
stanowisko dokumentacyjne w dawnej żwirowni. Teren wyrobiska jest całkiem duży,
ale najciekawsza jest jego południowa ściana – to odsłonięcie żwirów
snochowickich z okresu dolnej jury. Ładne te żwiry – mają przyjemny pastelowy
kolor i jaśniejsze twardsze drobiny. Niestety, towarzyskie z nich bestie –
przyczepiają się do podeszwy buta i mam w domu małą kolekcję żwiru wydłubaną z
rowków mojego protektora.
Więcej już prawie na nic nie zwracamy uwagi. Byle dotrzeć do
auta. No i zobaczyć kościół ładnie oświetlony przez słońce.
I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek i ja
Bogata wycieczka w fajnym składzie...
OdpowiedzUsuńByło wesoło.
UsuńNie powiem - suuuper sprawa! I ciekawostek niemało.
OdpowiedzUsuńps. Jak dla mnie leśnik