Bez niego mielibyśmy sporo problemów. Z nim maszerowało się
dziarsko po twardej nawierzchni, żadne podmokłe tereny nie były groźne. No i
ranek nam przyozdobił szronem.
Wyruszamy ze wsi Wola Zagrodnia (mapa podaje inną nazwę, ale
sprawdziłam na drogowskazie, wieś się właśnie tak nazywa, jak napisałam).
Kolega Ed lekko ubrany zarządza ostry start na trasę. A ta prowadzi pod górę –
zdobywamy Skłobską Górę (niby tylko 342 m n.p.m., ale przyjrzyjcie się mapie,
jakie tam gęste poziomice – stromo jest).
Na podejściu ściągam kurtkę i własnym
tempem wędruję mozolnie obserwując a to poskręcane sosny przy szlaku, a to
głazy wśród drzew.
Ukoronowaniem zdobywania Skłobskiej Góry jest krótki postój przy pomniku na
miejscu bitwy stoczonej przez oddziały pułkownika Czachowskiego 22 kwietnia
1863 roku. Już nie raz o tym obelisku i
jego historii wspominałam, ale znów przypomnę, że w bitwie poległ kapitan Stanisław Dobrogojski pochowany z
honorami na cmentarzu w Niekłaniu.
charakterystyczny obelisk powstały z inicjatywy księdza Wiśniewskiego dla uczczenia zwycięskiej bitwy powstania styczniowego
Schodzimy ze szlaku i wędrujemy drogą, którą pamiętamy jako
podmokłą i zarośniętą krzakami. W tej sytuacji współpraca z mrozem daje
rewelacyjne efekty – spacerowym krokiem pokonujemy zamarznięte na grudę błoto i
delikatnie stąpamy po powierzchni kałuż. Nikt nawet drobnej wpadki nie zaliczył.
A chaszcze dziwnym trafem zniknęły. Podejrzewam, że droga została oczyszczona –
szykuje się pewnie wycinka w okolicy.
Kolejny odcinek trasy to już solidna bita droga. Taka bez
atrakcji, tylko do marszu. No, bo przecież iść trzeba, żeby dojść do mety.
Docieramy do Antoniowa, tam wędrówka przez wieś i na jej
skraju spotkanie z zielonym szlakiem.
Kolega Ed obiecuje stoliki na postój i
rezerwat przyrody ze stosownymi tablicami informacyjnymi.
Rezerwat jest na miejscu. Ale o stolikach i tablicach
można zapomnieć, 4 lata temu (tu link) ich nie było, to i teraz brak. Ale las ładny. W
jego liściastej części słońce przebija się łatwiej, wśród jodeł panuje mrok.
Strumyk przecinający ścieżkę i ogromna kałuża nadal na
miejscu. Nie udało mi się jedynie spotkać jodełek zapamiętanych z poprzedniej
wycieczki. Na pewno urosły i nie rozpoznałam ich.
Zielony szlak znów łączy się z czerwonym, co nam mówi, że
niedługo dotrzemy do Woli Zagrodniej, gdzie zakończymy naszą wyprawę.
I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Fajna trasa... gdy jest sucho.
OdpowiedzUsuńOczywiście, dawniej dawała nam nieźle w kość.
UsuńA też czekam na mrozy, też - bo mam, kilka miejsc do spenetrowania w okolicach południowych stoków "Marcinki" a tam błota po kolana.
OdpowiedzUsuńOj, to musisz poczekać na siarczyste mrozy. U nas wystarczyło minus 9, a i tak pod stopami lekko pękała skorupka. Szłam jako przedostatnia i obawiałam się, że grupa już nadwerężyła lód i ja mogę być pierwszą, co wpadnie. Udało się. Nawet ostatni nie wpadł.
UsuńZdecydowanie - ostatni raz byłem tam gdy spadło poniżej 20. Wtedy szło się świetnie.
UsuńJak miło w czeluściach internetu natrafić na aktywny blog :) W składzie 2 + pies też robimy sobie podobne rajdy, chociaż z uwagi na czworonoga z ich organizacją jest nieco więcej gimnastyki. No i lokalizacja tychże ciutkę bardziej na południe z racji miejsca zamieszkania. Z głupia frant napiszę: zapraszam do mnie na stronę. Może znajdzie tam pani inspirację na kolejne wojaże? ;) https://psiepodrozemaleiduze.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny na blogu. Zapraszam nadal.
UsuńZajrzałam na razie króciutko na Pani blog i od razu widzę, że mamy wiele wspólnego. Nawet te same miejsca odwiedzamy. I każda z własnym spojrzeniem. Będę zaglądać z przyjemnością. Już kilka ciekawostek rzuciło mi się w oczy.