Od dawna planowałam wędrówkę po ścieżkach zachodniej części
tego pasma. Nigdy tam jeszcze nie wędrowaliśmy, a szkoda. Drugi żal mam do
siebie o to, że tak długo to spotkanie odwlekałam. W efekcie trafiliśmy tam przy
słabej pogodzie, ale i tak nam się podobało. Spędziliśmy parę godzin w lesie,
wróciliśmy do domu wybłoceni po uszy. Wydaje mi się, że to ja wygrałam konkurs
na najbardziej zabłocone spodnie, ale chyba każdy z nas czuje się liderem w tej
klasyfikacji.
Wystartowaliśmy na samym końcu ulicy Kolejowej w
Piekoszowie. Obok nas „parkowało” auto bez przednich kół. Na szczęście nasz
pojazd dotrwał do końca wycieczki bez uszczerbku.
Przed wyruszeniem na trasę zajrzeliśmy w pobliże sporego
oczka wodnego na skraju wsi. Buty od razu poczuły wilgoć, ale mężnie wytrwały
suche w środku do końca wycieczki. Mapa zapowiadała jeszcze jedno oczko pobliżu – postanowiliśmy zajrzeć do niego po
powrocie z trasy, ale jakoś już nam później ta chęć minęła. Obejrzeliśmy więc
tylko jedno.
Wkraczamy na drogę na skraju lasu i łąk. Świat spowity mgłą.
Basia ma żal, że nie widać góry Ciastowej, koło której przechodzimy. Co tam
góra, jak i las mało widoczny.
Szczytu nie zdobywamy, bo bardziej zależy mi na trzymaniu
się drogi prowadzącej do nieczynnego kamieniołomu Stanisławów u podnóża
Plebańskiej. Kurczę, dobra ta droga jest, chociaż trawy nadal wilgotne.
No i wreszcie jest dróżka w prawo prowadząca na dno
wyrobiska.
Duże to wyrobisko nie jest. Za to sakramencko ciemne. Próbujemy
sfotografować najbardziej efektowną ścianę dolnokambryjskich piaskowców. Nie
dość, że w kamieniołomie ciemno, to i skały ciemnobrunatne, szare,
zgniłozielone. Krótko mówiąc – bure. Podobno są w nich widoczne skamieniałości
– nie znaleźliśmy. Ale okrągłe otwory po dawnych pracach wiertniczych łatwo
zauważyć.
Warto dodać, że kamieniołom od roku 2002 jest objęty ochroną
jako pomnik przyrody nieożywionej. Przyroda ożywiona też ma się w nim nieźle –
sporo tu paproci i grzybów, zwłaszcza rydzów.
Po wyjściu z kamieniołomu znajdujemy się przy ulicy, idziemy
więc nią w stronę drogi ze szlakiem czarnym. Kiedy szlak w lesie skręca na
wschód, my ulegamy urodzie bezlistnego bukowego lasu po zachodniej stronie
drogi i postanawiamy zdobyć Plebańską (342 m n.p.m.).
Niby niewysoka, ale podejście
jest zauważalne. Szczyt również. Las zmienia charakter na bardziej mieszany z
dużą przewagą jodły.
Uczciwie przyznam – na szczycie zaproponowałam kolegom
wybór: wracamy do szosy, albo maszerujemy leśnymi drogami. Sami wybrali. I nikt
potem nie narzekał. A drogi bardzo były ładne, tylko kałuże się ich trzymały.
Na
szczęście nikomu to nie psuło humoru i schodziliśmy z Pasma Zgórskiego na
południe dziarskim krokiem. Chociaż nie wszyscy – niektórzy nie potrafili się
oderwać od grzybobrania (znów te rydze…).
W końcu dotarliśmy do ładnej leśnej drogi ze szlakiem
rowerowym. Długo się nią nie rozkoszowaliśmy, bo zaraz skręciliśmy na północ. Wniosek – zaczęło
się domykanie pętelki wycieczkowej. Musieliśmy jednak opuścić las, żeby uniknąć
spotkania z dwiema rzeczkami do przekroczenia. Mapa podpowiedziała mi świetną
polną drogę, która szybciutko doprowadziła nas na miejsce startu i mety.
I po wycieczce.
Trasa sprawdzona. Warto na nią znów wrócić, ale raczej na
początku października, żeby było sucho i bardziej kolorowo.
Zdjęcia – Basia i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz