Odcinek pierwszy:
Startujemy w Górkach Szczukowskich w pobliżu stacji i
maszerujemy Gościńcem Piotrowskiego nazywanym na innej mapie Kamienną Drogą, a
na jeszcze innej to zwykły dojazd pożarowy 6. Poranek pochmurny, ale dosyć ciepły.
Część grupy oczekuje pojawienia się słońca, część liczy na to, że deszcz
nie będzie padać.
Humory dopisują, grzybów przy drodze dostatek. Tylko ja
znajduję maślaka, który ma pod spodem kapelusza blaszki. Oj, chyba marny ze
mnie grzybiarz.
Docieramy do znanego nam już miejsca Pod Szatanem. Krótki
postój przy metalowym krzyżu i wracamy do lasu.
Tym razem wybieram ścieżki, które powinny nas zaprowadzić do
ciekawych miejsc. Jedną zagradza leśny płot, ale w końcu jakoś sobie radzimy.
Docieramy do miejsca tragicznego wypadku z roku 2004, kiedy
to podczas sześciodniowych 79. Mistrzostw Świata Zespołów Narodowych Enduro zawodnik
drużyny niemieckiej, Swen Enderlein, zginął na miejscu prawdopodobnie na skutek
zderzenia z drzewem. To tragiczne wydarzenie upamiętnia skromny drewniany krzyż
z fotografią motocyklisty. Na pobliskim drzewie ktoś umieścił oponę motocyklową
pomalowaną w blaknące już barwy niemieckiej flagi. Może to oryginalna opona z
motocykla Swena? Nie wiem.
miejsce wypadku sprzed lat
Pora teraz zejść z wygodnej ścieżki i rozpocząć poszukiwania
leja krasowego o nazwie Zapadnięta Karczma. Prawdopodobnie była tu jaskinia,
która się zapadła. A może wymyśliłabym historyjkę, że stała tu karczma, którą
nawiedzały siły nieczyste (wszak Pod Szatanem niedaleko), aż ktoś ją przeklął (ani
chybi abstynent) i zapadła się pod ziemię. Tak czy inaczej lej nie jest łatwy
do znalezienia, ale co to dla nas… Jest zadanie – jest wykonanie. Lej
znaleziony. Na jego dnie znajduje się maluteńkie oczko wodne, które służy jako
wodopój dla zwierzyny leśnej – wystraszyliśmy dwie sarny, które się tam
zatrzymały.
Lej jest dosyć duży – ma pewnie ponad 5 metrów średnicy.
Trudno go sfotografować, bo cały zarośnięty. A i wejść do niego niełatwo, bo
ściany strome. Nic to, grunt, że go znaleźliśmy.
Od Zapadniętej Karczmy niedaleko do drogi, którą
rozpoczęliśmy wędrówkę. Nie chcę jednak skracać trasy i odchodzimy na zachód,
żeby jeszcze trochę powłóczyć się po lesie. Dodatkową zachętą jest słońce,
które akurat wtedy wyjrzało.
Na skraju lasu dopada nas nieprzyjemny wiatr. Chowamy się
więc za drzewa i robimy postój śniadaniowy.
Odcinek drugi:
Podjeżdżamy w okolice kamieniołomu Szczukowskie Górki. Już
go parę razy oglądaliśmy z góry.
Tym razem mam wypatrzoną świetną drogę na dno
wyrobiska, która później prowadzi na jego szczyt i do lasu.
Niestety 6 lat minęło i w kamieniołomie nastąpiły zmiany. I
to nie na lepsze. Zamiast uroczego
jeziorka widzimy okropne wysypisko śmieci. Możemy z daleka popatrzeć na ściany
kamieniołomu, o podchodzeniu bliżej albo wyżej nie ma mowy.
Jednym słowem – wycofajko.
Odcinek trzeci:
Postanawiamy znaleźć ładniejszy kamieniołom.
No to jaki
najładniejszy mamy w pobliżu? Rezerwat Skalny im. Jana Czarnockiego Ślichowice.
Podjeżdżamy do niego, a potem podchodzimy na wzgórze, gdzie się znajduje. Ze
wzgórza rozciąga się widok na Kielce i Karczówkę.
W rezerwacie podchodzimy jak zwykle w pobliże słynnego
obalonego fałdu. Robimy mu kolejne zdjęcie w nadziei, że tym razem, to będzie
najlepsze. Ale chyba trzeba poczekać do kolejnej okazji.
I tu pogoda robi nam psikusa – zaczyna siąpić drobny
deszczyk. Skutek – pobieżne zwiedzanie i zamoczony obiektyw.
Tak czy siak, ten kamieniołom robi spore wrażenie. Zwłaszcza
na tych, co zajrzeli tu pierwszy raz.
Wystraszeni przez deszczyk wracamy do domu. Po drodze już
naprawdę leje.
I po wycieczce.
Zdjęcia mojego wyrobu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz