Dobrze jest wybrać się w okolice skoczni latem, bo tłoku nie
będzie. A może spotkamy skoczków trenujących na igielicie?
Chyba raczej nie, bo warunki pogodowe nie sprzyjają skokom
narciarskim. Widoczność bardzo słaba.
Mimo wszystko opuszczamy Tumlin (tak, proszę Państwa,
Tumlin, nie żadne tam Zakopane czy Wisłę) i kierujemy się w stronę małej
skoczni na zboczach Grodowej. I proszę, reflektory działają! Może i skoki się
odbędą?
Zauważam nawet jednego skoczka w białej czapeczce. Skoczy?
Nie skoczy? Nie skoczył – nart nie ma,
bo to nasz kolega Ed polazł na próg skoczni.
Co ja mówię, polazł? Skoczył jak kozica przez koleiny terenowych
motocykli, które tu często szaleją, a teraz ich ślady utrudniają podejście do
skoczni. Mimo wszystko podchodzimy bliżej do narciarskiej dumy naszych gór –
oglądamy ostrożnie pozostałości metalowej konstrukcji, co ma już 70 lat. Tak,
tak, obiekt zbudowano w roku 1952.
Murowany z cegieł i kamieni próg pozwala się wybić
roślinom. Daje też możliwość spojrzenia w stronę rozbiegu. Belek startowych z
tej odległości nie dostrzegam.
Zeskok skoczni zachęca kolegów do zejścia w dół. Moja linia
bezpieczeństwa znajduje się pod progiem i wycofuję się na z góry upatrzone
pozycje przy ścieżce, którą przyszliśmy.
Tak więc przypomnieliśmy sobie pokazywaną już kilkakrotnie
na blogu skocznię w Tumlinie. Dodam, że jej rekord wynosi 32 m, a sam obiekt
mimo prób reaktywacji, nie jest używany i popada nie tylko w zapomnienie.
Tyle zwiedzania to stanowczo za mało na wycieczkę. Ruszamy
więc czerwonym szlakiem na Grodową. Tu koniecznie musi pojawić się foto
kapliczki Przemienienia Pańskiego i ewentualnie rzut oka na kamieniołom – no,
jego to zza krzaków prawie nie widać.
Dalej, jak zapewne wiecie, szlak prowadzi na Wykieńską. No
to i my się tam wybieramy.
Mam jednak w planie dużą niespodziankę dla kolegów. Nawet im
o niej powiedziałam, ale chyba mi nie wierzą. Ja jednak twardo trzymam się
planu. Kiedy szlak skręca w kierunku szczytu, podążam dalej ścieżką przed
siebie. Koledzy za mną. Moim celem jest … duża skocznia w Tumlinie. Nie
wierzycie, że to możliwe? No to sprawdźcie na najnowszej mapie Gór
Świętokrzyskich. Jest zaznaczona. Z mapy wynika, że można do niej podejść
ścieżką ze szczytu. Ale ja myślę, że podejście od dołu będzie łatwiejsze. I
proszę – oto on – zeskok naszej skoczni.
A podejście robi się mocno strome. Schodzimy ze stromizny i
pniemy się równolegle do zeskoku. Czy osiągnęliśmy punkt K? Nie wiem.
Marek jako pierwszy dociera do progu. Widać, że jest
murowany. Jeszcze się trzyma, choć coraz więcej roślin się z niego wybija.
Marek też próbował, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że narty zostały
w samochodzie.
Co teraz? Zejść – trochę trudno, a i nie honor. Postanawiamy
wdrapać się po rozbiegu. Czytałam, że skocznię zbudowano na najbardziej stromym
zboczu Wykieńskiej (jak by i bez tego nie była stroma, kto wchodził, ten wie).
Nawieziono piasku, żeby wyprofilować teren, a teraz piasek spływał przez lata z opadami i
musimy się wdrapywać po owym stromym zboczu. Po nocnym deszczu podłoże
śliskie, gładkie. Nie ma się czego
uchwycić w charakterze podpory. Ja chwytam się sporego kijaszka – jest bardzo
pomocny.
łatwo nie było, a przecież bez nart (cały czas się zastanawiam, jak rozwiązano problem powrotu zawodników na górę po skoku)
Docieramy na szczyt skoczni. Platformy i belek startowych
brak. Nic dziwnego – były drewniane, to zmurszały. Podobny los spotkał
drewnianą wieżę sędziowską. Podobno
zawaliła się w latach 80. A sama skocznia była używana przez dwadzieścia lat
1956 – 76. Jej oficjalny rekord wynosi 56 m.
Jeszcze jedno spojrzenie na naturalną tumlińską skocznię,
której rozbieg i zeskok z wolna przegrywają walkę z napierającą roślinnością i
ruszamy ścieżką w stronę czerwonego szlaku. Teraz już jesteśmy pewni – zejście
na dół byłoby o wiele trudniejsze niż podejście, dobrze zrobiliśmy podchodząc. Ale już chyba drugi raz
się tu nie wybierzemy.
Rozgrzani emocjami schodzimy bez planu ze szczytu. Kierujemy
się w stronę kamieniołomu Wykień. Trasę lekko wydłużamy. Nie ma obaw – tu się
nie zgubimy.
Kamieniołom znajdujemy bez problemu – gorzej z oglądaniem
jego wyrobiska. Mocno już zarosło. Właściwie kamieniołom stracił oddech - brak mu przestrzeni. Drzewa i krzewy nacierają. Zarosły prawie całe dno wyrobiska, zasłaniają ściany. Żeby je zobaczyć, trzeba się przedrzeć przez zarośla i podejść możliwie blisko.
Tak czy inaczej można tu spędzić kilka
minut i nieco odpocząć. Urządzamy sobie nawet piknik. Pod wiszącą skałą, rzecz jasna.
Potem już powrót do Tumlina, gdzie mam jeszcze zaplanowane jedno
spotkanie. Tym razem z historią. Wyszukałam bowiem w sieci informację o
zabytkowym krzyżu w Podgrodzie. Podobno z siedemnastego wieku. Dotarliśmy do
niego bez trudu, jest bez wątpienia oryginalny. Niestety, stulecia malowania
zatarły napisy. Jeszcze się gdzieś przebijają, ale już nie odczytamy ani
nazwiska fundatora, ani daty powstania krzyża. Szkoda…
I po wycieczce. Taka niby dobrze znana trasa, ale chyba
niejednego zaskoczyła. Nieprawdaż?
Zdjęcia – Edek i ja
Lubię wracać gdzie już byłem...
OdpowiedzUsuńTeż lubię, ale przyjemnie znaleźć nawet w takich okolicach miejsca, gdzie nie byłam.
UsuńTeraz też można z nich "skoczyć", ale tylko po ... piwo!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam: Wiesiek
Najpierw się trzeba wdrapać, a to nie łatwe.
Ania
Druga ze skoczni prezentuje się wybornie pod kątem wspinaczkowym. Trzeba będzie się na nią wybrać zaraz, gdy porządniej sypnie śniegiem. Ciekawe, że ten obiekt jest tak blisko szczytu Wykienia. Dotychczas czytałem o jednej skoczni na Górze Grodowej i tu z lokalizacją jasna sprawa, druga zaś opatrzona była nazwą skocznia na Górze Łajscowej. Zdjęcia miałem, opisy też, ale pojawiał się problem gdzie ta Łajscowa jest. To teraz już wiem :)
OdpowiedzUsuńBo to podobno druga nazwa Wykieńskiej. Niespodzianka taka. Ale i ja się nigdy wcześniej raczej nie spotkałam z taką nazwą tej góry.
UsuńSkocznia dla Waszej grupy wymarzona.