Dwa lata temu przeszliśmy podobną trasę – wtedy akurat
trwały żniwa (tu link). W ostatnią środę zastaliśmy pejzaż po zakończeniu prac.
Start i meta naszej trasy znajdują się Ciekotach. Rano
dworek skryty w cieniu, zalew i widoczna za nim w oddali Łysica trudne do
sfotografowania pod światło. Państwo Żeromscy nadal wyprawiają Stefka do szkół, wszak niedługo początek roku szkolnego.
zrekonstruowany dworek Żeromskich, dodam, że jedna ze starych grusz została ścięta - schorowana już była
Nic to – wrócimy tu jeszcze koło południa, będzie lepiej. A
na razie wyruszamy drogą po prawej stronie zalewu w kierunku niebieskiego szlaku.
Maszerujemy ścieżką pośród łąk.
W końcu natrafiamy na szlak, czego oczywiście nie dowiemy
się ze znakowania, bo tego brak. Nasze przypuszczenia potwierdza nawigacja. A
poza tym i tak innych ścieżek nie ma.
Łąki graniczą z polami. I tu widać, że zboża już zżęte. Brak
jednak dawnych snopków, inaczej teraz wygląda pole po żniwach.
Ze ścieżki mamy widok na Wymyśloną – niedługo się tam
wdrapiemy.
No i pojawiają się wokół nas widoki na otaczające nas pasma
górskie. Na północy Pasmo Klonowskie i oddzielająca nas od niego Dolina
Wilkowska. Na wschodzie Łysica, a na południu Kraiński Grzbiet. Na zachód
niedługo będziemy się kierować w stronę Wymyślonej i Radostowej.
Najpierw podchodzimy porządną nową drogą. No, z niej widoki
na 360 stopni. Głowa tylko się obraca w różne strony, żeby te widoki ogarnąć.
Mam wrażenie, że jesteśmy w samym sercu Gór Świętokrzyskich.
Kolega Ed zabiera nas z asfaltowej szosy i kieruje do
niewielkiego zagajnika brzozowego. Ścieżka w nim prowadzi dalej w pole i w
końcu do czerwonego szlaku.
Teraz przed nami Wymyślona, na która podchodzimy polnymi
ścieżkami. Ileż to już takich podejść mamy za sobą?! Niby podobne, a jednak inne.
Na szczycie Wymyślonej pomnik przyrody – grzęda skalna z
piaskowców kwarcytowych. Oj, była to niegdyś grzęda, była… Teraz co rok to mniej ją widać. Pojedyncze skałki ledwo prześwitują wśród zarośli. Niegdysiejsza
sosenka nad najbardziej okazałymi skałkami to już dorosła sosna, a skałki jakby
mniejsze, giną wśród zieleni. Zobaczcie kilka zdjęć dla porównania.
no i na zakończenie fotka prehistoryczna - rok 1996
Schodząc z Wymyślonej powinniśmy mieć rozległy widok na
Radostową. No cóż, jest widok, ale
ograniczony przez zarośla. Ścieżka na Radostową wąziutka, przedzieramy się
między łanami przekwitłej wierzbówki i krzakami.
Dawniej wystarczyło się obejrzeć, a już był widok na
Wymyśloną i Łysicę w tle. Teraz też się oglądamy, ale z widokiem raczej krucho.
podejście z widokiem za plecami
W pobliżu szczytu Radostowej robimy postój w miejscu do tego
przeznaczonym. Po niewczasie okazuje się, że był to najbardziej niebezpieczny
postój, jaki kiedykolwiek zrobiliśmy. My tu sobie spokojnie jemy, rozmawiamy, a
nad naszymi głowami gniazdo szerszeni. Owady były dosyć aktywne. Na szczęście
nie wzbudziliśmy ich zainteresowania i nie zaatakowały. Na przyszłość najpierw
sprawdzimy w tym miejscu, co z szerszeniami, a potem ewentualnie się zatrzymamy
na postój.
Po emocjach na postoju zejście z Radostowej wydaje się
zwyczajne. Jest nietrudno, droga sucha, nie tak śliska, jak to było wiosną.
Błota ani śladu.
Od przełomu Lubrzanki wracamy do Ciekot, gdzie raz jeszcze
spacerujemy po parku, zaglądamy tu i ówdzie.
Można by już uznać wycieczkę za skończoną, ale pora wczesna,
to decydujemy się zajrzeć nad zalew w Wilkowie. Bardzo to przyjemne,
cywilizowane miejsce. Ma niewielką plażę – słychać z niej wesołe pokrzykiwania
i śmiech dzieci. Po wodzie krążą kolorowe samochodziki – rowery wodne. Można
cały zalew obejść spacerkiem. Można tez rowerkiem wpłynąć na jego dziką odnogę
w kierunku Łysicy. A nuż dopłynie się na sam szczyt?
I tyle wycieczki. Bardzo była wypoczynkowa.
Zdjęcia – Edek i ja
Mam znów ciekawe wspomnienia od naszego kolegi:
OdpowiedzUsuńZ tym regionem też wiążą się moje wspomnienia.
"ZEORK" zorganizował zimową wędrówkę pieszo-narciarską, a trasa wiodła od Przełęczy Krajeńskiej do Przełomu Lubrzanki.
Tam na jakiś czas otrzymałem miano „Wiesiek Lubrzankowy”.
Zabrałem ze sobą deski. Na początek szli narciarze ugniatając śnieg dla tych, co szli pieszo. Pod koniec trasy, gdy zjeżdżałem z Radostowej, na koniec nie zdążyłem wyhamować i wjechałem na lód na Lubrzance. Nogi mi się rozjechały, upadłem na bok i lód się pode mną załamał. Co prawda płytko, ale cały bok sobie zmoczyłem, stąd ten "chrzest".
Dosychałem więc już w autokarze.
Pozdrawiam - Wiesiek
Dorzucę jeszcze wspomnienie Edwarda z tej samej wycieczki. On podczas zjazdu z Radostowej nie wyhamował i wjechał w zarośla jałowców. Koledzy z grupy piechurów wyplątali go z tych krzaków.
Ania
A byłem w Ciekotach byłem... ale co to za bycie? Samochodem podjazd - jak mugole. aż wstyd o tym pisać.
OdpowiedzUsuńMy też samochodem podjechaliśmy, takie czasy, ale potem to już pieszo.
Usuń