Zbliża się południe, a my ledwo opuściliśmy Machory.
Maszerujemy przez las w kierunku Maleńca. Robi się coraz cieplej i zaczynamy
odczuwać lekkie zmęczenie.
Dlatego też pewnie nikomu się nie chce nawet zajrzeć do
miejsca o nazwie Piaski Malenieckie. Sama tam polazłam - ledwo się przedarłam
przez piach, który oblepiał buty i utrudniał chodzenie.
Kiedy dołączyłam do grupy, to już trwał zbiorowy zachwyt nad
widokami na Jezioro Malenieckie. Od razu się przyłączyłam – woda, słońce i
drzewa – sama radość.
Ale to jezioro nie tylko do zachwytów się nadaje. Jest to
obiekt wielce pracowity. Pod koniec osiemnastego wieku usypano wał ziemny,
który umożliwił spiętrzenie wody rzeki Czarnej Koneckiej i utworzenie
sztucznego zbiornika niezbędnego do pracy malenieckiej fabryki żelaza.
Rozpoczęła ona działalność w roku 1794 i choć obecnie odpoczywa jest w każdej chwili
gotowa znów ruszyć. Na co dzień odbija się spokojnie w wodzie jeziora.
Zdarzają się jednak dni, kiedy są podnoszone stawidła. Woda
z jeziora wpływa wtedy do koryta wodnego fabryki.
Po jego napełnieniu i
podniesieniu wewnętrznego stawidła rusza wielkie koło śródsiębierne – Marianna.
I wtedy fabryka odzyskuje młodość i wigor. Nigdy tego nie widziałam, ale
domyślam się, że ten moment robi wielkie wrażenie.
Marianna napędza walcarkę z 1840 roku. My oglądaliśmy ją
uśpioną, ale gotową do pracy.
Jest jeszcze w fabryce drugie koło wodne – Franciszek, które
napędza najdłuższy w Polsce wał transmisyjny w hali gwoździarni.
Same koła nie wystarczą, żeby uruchomić zakład. Ważny jest
„Szaleniec z Maleńca”, czyli ogromne koło zamachowe, które obraca się podobno
tak szybko, że nie sposób dojrzeć jego szprych. To dzięki niemu pracują walcarnia
i gwoździarnia.
Jeśli chcecie obejrzeć wszystkie urządzenia przy pracy,
możecie zajrzeć do Maleńca podczas święta nazwanego Kuźnice Koneckie lub
obejrzeć film na YouTube (tu link do jednego z filmów).
Poza tym hale pełne są ciężkich i wielkich maszyn, które
wyglądają zagadkowo dla laika, a człowiekowi obeznanemu z metalurgią mówią
wiele o dawnych sposobach produkcji wyrobów metalowych.
Mnie bardziej podobał się system wodny zakładu. Zawsze to
jednak czysta robota. No i na świeżym powietrzu.
Otoczenie fabryki pełne jest również tajemniczych obiektów,
których przeznaczenia można się jedynie domyślać. Bardzo by się w tej sytuacji
przydały proste tabliczki z opisem. Są też sympatyczne miejsca do odpoczynku.
Po zakończeniu zwiedzania wyruszamy zgodnie z planem
czerwonym szlakiem w kierunku Rudy Malenieckiej. Idziemy sobie radośnie,
idziemy i nagle coś mi nie pasuje – przecież na mapie jezioro powinno było po prawej stronie szlaku, a jest po lewej.
Przyznam, że się mocno wkurzyłam. Moje zdenerwowanie
wzrosło, kiedy sobie zdałam sprawę z przyczyny pomyłki. To, oczywiście,
znienawidzony przeze mnie szlak piekielny znowu mi zrobił psikusa. Byłby nas poprowadził
asfaltem do drogi, którą wyruszyliśmy na trasę. Na mojej mapie jest zaznaczony
dawny szlak czerwony – taki dla ludzi, prowadzący leśnymi ścieżkami, który padł
ofiarą piekielnika. W tej sytuacji zawracam z asfaltu na planowaną drogę. Jest,
bo zamalowanie znakowania nie spowodowało zniknięcia dróg. Miało jednak inne konsekwencje
– nieużywane ścieżki mocno zarosły. A wystarczyło zamiast tracić czas na
zamalowywanie znaków oznakować szlak jako na przykład zielony czy żółty. Roboty
niewiele więcej, a jaka odmiana dla turystów.
Idziemy wiec sobie wśród traw tym szlakiem – nieszlakiem (rowerowy
został, ale wątpię, żeby kto na rowerze tędy się przedarł). Po prawej stronie
mamy teraz całkiem przyjemny dla oka kanał ulgi Jeziora Malenieckiego. Czasem można
się do niego przedrzeć przez wysokie trawy na brzegu.
Docieramy do stawów hodowlanych Praga. Podchodzimy, żeby na
nie popatrzeć. Niebrzydkie są, a ich brzegiem prowadzi porządna droga.
Ale nie, my twardo wracamy na ścieżkę szlaku. Dostaliśmy za
to nagrodę w postaci kolejnych spotkań z kanałem i karę – ścieżka miejscami
okazała się trudna lub nawet bardzo trudna do przebycia. Gdybym znów
kiedykolwiek tędy szła, wybiorę drogę nad stawami. Ostatecznie widok na stawy
wcale nie gorszy od kanału.
Kiedy tak już duch w narodzie całkiem osłabł, a droga nas
prawie wykończyła, zadzwonił telefon Janka. Dobry duch trasy, Marek, zapytał,
gdzie jesteśmy i czy po nas podjechać. Wydarłam Jankowi telefon i ustaliłam, że
musimy się spotkać zaraz po wyjściu z tej przebrzydłej ścieżki we wsi
Koliszowy.
Nie wiem, czy w tej wsi są jakie zabytki albo inne
ciekawostki, ale to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce trasy – nasz wybawca od
mokrych butów i chaszczy.
Na zakończenie mała sugestia z Maleńca.
Zdjęcia – Edek i ja
Ciekawe muzeum...
OdpowiedzUsuńOwszem. Nieco tylko mroczne, ale pracownik otwiera wszystkie drzwi, żeby wpuścić światło.
UsuńFajna sprawa i na czasy przed elektryfikacją nowoczesna oraz tańsza niż kuźnice parowe, a szlaki, no cóż zarastają taki ich urok ;)
OdpowiedzUsuńNowoczesna i ciągle działająca dzięki studentom ze Śląska i innym miłośnikom techniki, którzy o nią dbają.
UsuńNa szlaki znalazłam metodę - już mam zamówioną nową mapę tych terenów. Będę lepiej zorientowana. :)