Odświeżamy wspomnienia i zaglądamy do miejsc niegdyś
lubianych, a ostatnimi laty zaniedbanych przez nas. W Kierzu byliśmy ostatnio 4
lata temu. Tak więc z przyjemnością i lekką nostalgią zaplanowałam trasę w tej okolicy.
Przy okazji się okazało, że można wracać na stare śmieci i trafić na nowe
ścieżki czy drogi.
Rano jeszcze lekki przymrozek. Słońce niezdecydowane –
wyjrzeć, czy może raczej nie. A my ruszamy z parkingu przy cmentarzu w Kierzu
na północny zachód w kierunku lasu.
Przejście tarasuje okazała sosna, która leży złamana
zajmując całą szerokość drogi. Przedzieramy się przez gąszcz gałęzi, jak kto
może.
W lesie zamierzamy dotrzeć do mogiły powstańców
styczniowych. Warto przy niej zainaugurować nasze prywatne obchody 160.
rocznicy wybuchu powstania. Już o niej pisałam, ale teraz warto wspomnieć
krótko, że prawdopodobnie jest tu pochowanych dwóch powstańców zmarłych z ran
odniesionych w ataku na Szydłowiec 23 stycznia 1863 roku. Niedługo na pewno
odbędą się tu rocznicowe uroczystości, dlatego my tak cicho i prywatnie
zaglądamy wcześniej.
Jedno tylko mnie zastanawia – dlaczego na żadnej z map nie
ma zaznaczonego miejsca mogiły. Jej lokalizację (zresztą bardzo dokładną)
znalazłam jedynie na stronie mapy.cz – sprawdziliśmy to w terenie.
Dalej wędrujemy ładnymi leśnymi drogami. Las sosnowy, lekko
zamglony. Koledzy wyglądają na zadowolonych. Ja się trochę stresuję, bo nigdy
tymi drogami nie prowadziłam grupy, a zależy mi na dotarciu do jeszcze jednego
miejsca. Powinna do niego prowadzić nowa bita droga.
I co? Droga jest! A my na niej. I w dodatku słońce zaczyna
świecić.
Docieramy do dobrze mi znanej drogi, którą dawniej
chadzaliśmy z Jagodnego do Krza. I tu się właśnie prawie zgubiłam. Powód?
Wejście na zaplanowaną drogę zasłaniały sterty ściętych pni. Co mnie uratowało?
To, że dobrze pamiętam, jak owa droga przed laty wyglądała i szybko się wycofałam z
nieodpowiedniej trasy.
Niestety – nasza dobra znajoma mocno się zmieniła. Jest
rozjeżdżona przez ciężki sprzęt, błotnista, pełna trudnych do ominięcia kałuż.
Na szczęście jak dawniej prowadzi do sosny, za którą już się
bardzo stęskniłam. Nazywam ją „kapliczkowym drzewem” i lubię spotkania z nią.
Trochę się obawiałam, czy nadal się trzyma. A jak jej kapliczki?
Mogę was i siebie uspokoić. Sosna ma się dobrze. Ba, nawet
zyskała pewną formę docenienia i ochrony. Naznaczono ją aż dwiema zielonymi
literami „E”. To oznaczenie drzew biocenotycznych, które pozostawia się w lesie
dla zachowania jego bioróżnorodności. Co wyróżnia tę sosnę? Jej nietypowy
pokrój – z jednego dziwnie szerokiego, jakby podwójnego pnia rozdziela się do pięciu. Na pewno
jest wiekowym drzewem, choć sama nie potrafię określić, jak bardzo. Martwi mnie
tylko to, że u podstawy głównego pnia widać już ślady próchnienia. A
umieszczone na niej różnorodne i już na pewno nienowe kapliczki dodają jej
uroku. Jak zauważycie na zdjęciu, jedna z kapliczek spadła. Leży teraz oparta o
pień. I niech tak pozostanie.
Spędzamy kilkanaście minut na postoju przy sośnie, a potem
ruszamy w stronę pól Krza.
Mamy teraz nieodparte uczucie, że wiosna już blisko. Takie
zielone i świeże te pola.
Polne drogi błotniste, ale jakoś wcale to nam nie
przeszkadza. To chyba zasługa słonecznej aury. Nadal ze smutkiem wspominam
nieobecny od lat słynny głaz narzutowy z tej okolicy. Cóż, pejzaż się zmienia.
Trasę kończymy w miejscu jej rozpoczęcia. Jeszcze tylko
zdjęcie prawie stuletniego krzyża.
I po wycieczce.
mapka trasy, którą tak zaplanowałam, żeby koledzy mogli bez problemu zdążyć na transmisję skoków narciarskich
Zdjęcia – Janek i ja
Tereny mi znane,fajne zdjęcia...
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak wędrowaliśmy w tej okolicy 16 lat temu. Jeszcze głaz narzutowy leżał na miejscu.
Usuń