Może bardziej elegancko należało napisać, że to ciekawostki
gminy Mirów, ale na wycieczce to właśnie Zbijów był centrum trasy. Dokładniej
zatrzymaliśmy się przy szkole w Zbijowie Małym.
Podczas obchodów 165. rocznicy wybuchu powstania
styczniowego odsłonięto przed tą szkołą pomnik poświęcony zasłużonemu, a mniej
znanemu powstańcowi – Janowi Prendowskiemu. Był on młodszym bratem Józefa
Prendowskiego. W wieku niespełna 24 lat przyłączył się do powstania, walczył w
wielu bitwach, był trzykrotnie ranny. Po powstaniu uciekł za granicę, a gdy
powrócił sąd carski w swej łaskawości skazał go na pozbawienie wszelkich praw
stanu i 10 lat zesłania do ciężkich
robót w twierdzach syberyjskich. Zesłanie trwało na szczęście krócej i Jan mógł
wrócić do kraju, ale nie w rodzinne strony, a do Galicji, gdzie po latach
zmarł.
Kiedy już obejrzeliśmy pomnik, można było wybrać się na
trasę pieszą. Ruszyliśmy z kopyta, bo ranek był wyjątkowo wietrzny i mroźny. Na
szczęście słońce dawało nadzieję, że wkrótce będzie cieplej.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przy niewielkim zbiorniku
wodnym, a może rozlewisku bezimiennego dopływu Iłżanki.
Dalsza trasa
przebiegała granicą województw.
Po przekroczeniu szosy zanurzyliśmy się w niebrzydkim lesie.
I tu już zrobiło się cieplej. Z drogi prowadzącej skrajem lasu mieliśmy czasem
widoki na pola Zbijowa. Cóż, prezentują się one dużo skromniej niż nasze,
świętokrzyskie pasiaki.
Przed nami kolejna szosa i jeszcze jeden las. Ten sprawił mi
niespodziankę, bo zaplanowana przeze mnie droga jego skrajem okazała się
dziwnie niewidoczna. Nic, tylko zarosła. W tej sytuacji wybrałam wariant
improwizowany, a bardzo ładny – drogą przez ten las. To była zdecydowanie
najlepsza droga tej wycieczki.
Po przyjemnym spacerku dotarliśmy do Zbijowa i na miejsce
startu.
Nie było ono jednak metą. Zaproponowałam kolegom obejrzenie
dwóch znanych, ale już dosyć dawno nieodwiedzanych miejsc. Zgodzili się bez oporów.
Zatrzymaliśmy się najpierw przy grupie pomnikowych dębów
szypułkowych rosnących po dwóch stronach szosy do Mirowa. Wczesną wiosną dęby
jeszcze bezlistne i dzięki temu lepiej widać ich dorodne pnie i konary.
Zauważyłam, że znów pojawiły się tu stoły i ławki umożliwiające odpoczynek w
towarzystwie wiekowych drzew.
Skoro już dotarliśmy do dębów, to warto zadać sobie jeszcze
odrobinę trudu i zajrzeć do lasu porastającego zbocza pobliskiej góry Piekło
(225 m n.p.m.). Wdrapaliśmy się na ten szczyt jedną z niezłych ścieżek, a potem
wyruszyliśmy na poszukiwanie skałek. Dla jednych to piaskowce dolno-jurajskie,
dla innych pozostałości budowanego przez czarta piekła na ziemi. O tym, jak diabeł
o imieniu Turguz piekło budował i jak go sprytny chłop z Seredzic przechytrzył,
opowiada sympatyczna legenda, którą można wysłuchać w nagraniu przygotowanym
przez Muzeum im. J. Malczewskiego z Radomia
(tu link do wersji czytanej i jej zapisu).
Gwoli prawdy muszę dodać, że poszukiwania skałek w pobliżu
szczytu są raczej trudne – skałki mocno porosły mchem, trzeba do nich
podchodzić bez ścieżek. Nie ma lekko.
Można zrezygnować ze zdobywania szczytu, przejść wygodną
ścieżką dalej aż się wyłonią najciekawsze skałki znajdujące się niedaleko
ścieżki. Te są łatwo dostępne i nie tak omszałe. Niestety płacą inną cenę za
dostępność – sporo na nich wyrytych napisów.
I to był już zdecydowanie ostatni punkt wycieczki. Tak
spędziliśmy ostatnią marcową środę.
Zdjęcia – Zosia, Edek
i ja
Do skałek najlepiej dochodzi się skrajem lasu za zboczem w kierunku Mirowa skręcając w lewo i za jakieś 400-500 metrów mamy ich do woli.
OdpowiedzUsuńTak właśnie szliśmy. A na początku drogi zaparkowalismy auta. Ale same skałki to trochę mało dla prawdziwych miłośników przygód i szczyt też trzeba było zdobyć. To tak ok. 200 metrów od wejścia. Ja chodzę na pamięć, bo to już nie pierwszy raz.
Usuń