Rano temperatura w okolicach minus dziesięć. To ci dopiero
wiosna! Okutałam się tak, że ledwo mi się kończyny w stawach zginały i
wyruszyłam na spotkanie wiosny.
Słońce świeci. Na razie nieśmiało. My zaś rozpoczynamy
spokojne podejście na Górę Miejską od strony Bodzentyna. Nie trzeba długo
czekać, żeby kolejne warstwy przyodziewku wylądowały w plecaku. Widoki na
Bodzentyn z tego podejścia już od dawna wytęsknione – ze trzy lata tędy nie
podchodziliśmy.
W lesie jeszcze cień, na ziemi resztki śniegu. Zdobywamy
szczyt Miejskiej i delikatnie z niej schodzimy, żeby się nie poślizgnąć.
W obniżeniu terenu obserwujemy niewielki strumyk, który
spokojnie meandruje i zmierza w stronę podmokłych łąk.
Łąki bieleją na mrozie i w słońcu. Można nawet podjąć
ostrożną próbę wejścia na ich teren – byle nie za głęboko.
Po krótkim postoju przechodzimy pomostami, a potem odcinkiem
lasu, gdzie ostatnio wiele drzew leży powalonych. Nie wiem, czy to wiatr, czy
słabe korzenie. A może starość. Jak to w parku narodowym.
Szlak niebieski dociera do trasy dawnej kolejki
wąskotorowej, której budowę rozpoczęto pod koniec pierwszej wojny światowej.
Początkowo służyła do wywozu drewna do zagnańskiego tartaku, potem przewożono
nią rudę z kopalni w Rudkach, a w latach powojennych stała się atrakcją
turystyczną umożliwiającą podróż przez Łysogóry. Wyruszamy więc i my trasą
kolejki ze stacji Słupski Weksel do stacji Trójkąt.
Wydaje mi się, że będzie to spokojny spacer – ot, tak nieco
ponad pół godzinki lasem. Nic bardziej mylnego. Szliśmy prawie godzinę, bo
trasa co i rusz nas zaskakiwała.
Naliczyliśmy na niej osiem mostków. Z czym się wiąże mostek?
Ze strumieniem, rzecz jasna. Teraz te strumienie odżyły. Spływają z szumem i
werwą ze zboczy, lśnią w słońcu pierwszego dnia wiosny pośród śniegu
pozostałego z ostatnich dni zimy. No to, co strumyk, to przerwa na foto.
Mało tego – nocny mróz zadbał o efektowne sople, które rwąca
woda tworzy na gałęziach leżących w poprzek strumieni oraz na co bardziej
stromych brzegach. Słońce dodało im blasku i kolejne opóźnienia gotowe.
Zdarzyła nam się też nieoczekiwana przygoda na tak zwanym
Dużym Moście. Jak się dowiedziałam z tablicy informacyjnej, został on zbudowany
na miejscu poprzedniego drewnianego w roku 1932 według projektu inż. Gorbaczyka.
Most ma ok. 5 metrów wysokości.
I teraz sobie wyobraźcie, że podchodzę do tego mostu nieco
spóźniona. I co widzę? Janek z rozpaczą spogląda w dół i mówi do Marka – „tu na
pewno zjechał na dół”.
Kogo brak na zdjęciu? Oczyma wyobraźni widzę kolegę Eda
zjeżdżającego te pięć metrów w dół.
na górze ożywiona dyskusja, a na dole...
Co się okazuje? Kolega Ed faktycznie jest na dole, gdzie
zszedł, żeby zrobić zdjęcie mostu. I dobrze, że zszedł, bo akurat w tym czasie
jeden z kijków Janka, widocznie niedbale oparty o balustradę, zjechał w dół.
Przetrzymał zjazd bez uszczerbku i został zwrócony właścicielowi.
Po takiej przygodzie zrobiliśmy się głodni i już nieco
raźniej maszerowaliśmy ku stacji Trójkąt, gdzie zaplanowałam postój na
śniadanie.
Trójkąt to dawna stacja Wola Szczygiełkowa. Od niej prowadzi
króciutka droga do skraju wsi. Idziemy więc w tym kierunku i rozpoczynamy
powrót do punktu startu.
Nie będę ukrywać – wędrujemy ze cztery kilometry asfaltem.
Ale niedogodność tej nawierzchni nagradzają nam przyjemne miejsca na trasie.
Jedno z nich to malownicze rozlewisko Czarnej Wody, która
przekracza szosę między Wolą Szczygiełkową a Celinami.
W samych zaś Celinach mamy rewelacyjne widoki na okolicę.
Trzeba tylko się zatrzymać i odwrócić. Za nami widok na całe Łysogóry, Pasmo
Jeleniowskie, Górę Chełmową.
Przed nami widok na Szerzawy i Bodzentyn. No i te pola…
Jeszcze z odrobiną śniegu, a już gotowe na spotkanie z wiosną. Ale na razie bez
skowronków.
Miałam zaplanowaną przyjemną (czytaj – bez asfaltu) drogę
prowadząca na Miejską z ominięciem Bodzentyna. Mało brakowało, a nie udało by
nam się na nią wejść, bo na jej początku pojawił się nowy dom z ogrodzeniem. Na
szczęście ominęliśmy zabudowania i dotarliśmy do drogi.
W ten sposób szybko wróciliśmy do miejsca, gdzie zaczęliśmy
nasza wędrówkę. I tym razem w słońcu i bez mrozu wyruszyliśmy na spotkanie
wiosny.
I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek i ja
Jedna z piękniejszych okolic regionu świętokrzyskiego.
OdpowiedzUsuńDawny szlak kolejki wąskotorowej wiąże mi się z pierwszy obozem harcerskim w Baszowicach a był to rok 1946. Aby się tam dostać jechaliśmy najpierw pociągiem osobowym do Zagnańska, skąd kolejką wąskotorową do Rudek, dalej na piechotę z plecakowym wyposażeniem w okolice Baszowic, gdzie rozbiliśmy obóz, oczywiście pod dwuosobowymi namiotami.
Przedstawione zwisające sople wyglądają jak harfa, tylko brak jej dźwięków.
Pozdrawiam - Wiesiek
Kapitalne wspomnienia! I dowód na to, że kolejka była wykorzystywana turystycznie.
Lodowa "harfa" milczy na zdjęciu, ale w rzeczywistości strumyk przepływający pod nią cały szemrał i śpiewał.
Ania
P.S.
OdpowiedzUsuńDodam tylko że jazda była na odkrytych platformach, które woziły drzewo.
Wokół namiocika należało wykopać porządny rowek, ażeby w nocy, jak padał deszcz, z niego nie "wypłynąć"!
Wiesiek
Byłam i ja swego czasu na biwaku nad zalewem (chyba w Brodach). W nocy zaczęło padać. Namiociki bez tropiku. A i rowki wokół nich niezbyt dobrze wykopaliśmy. Skutki łatwe do przewidzenia.
Ania