W piątek wieczorem okazało się, że w sobotę rano jedziemy
pociągiem do Czech. Z mapką w telefonie zaplanowaliśmy małą wycieczkę. Ja,
oczywiście – miejsce z wodą, kolega Ed – góra. Poza tym samo miasto podobno
wielce urodziwe i z zabytkami. Oto, co wyszło.
Opuszczamy stację kolejową pełni sił i nadziei na przyjemną
trasę, choć mamy świadomość, że asfalt może nas dobić. Przecież to Czechy, tam
się daje turystom solidne podłoże. Maszerujemy przez ładny park nad Olzą. To
park Bedrzicha Smetany. Jest w nim skromne popiersie kompozytora, a naszą uwagę
już od samego wejścia do parku przykuwają dorodne drzewa z zawieszonymi na nich
serduszkami z drewna – to sympatyczne wyznanie miłości do nieznanej nam Alenki.
Dalszy odcinek szlaku prowadzi ulicami miasta, ba, nawet
wzdłuż niezwykle ruchliwej obwodnicy. Nagrodą za jego przejście jest spotkanie
z urodziwym budynkiem szkoły (zdaje się muzycznej) w moim ulubionym stylu –
secesji, a dalej wzrok przykuwa kościół pod wezwaniem świętych Jana i Pawła.
Obiecujemy sobie zajrzeć do wnętrza w drodze powrotnej. Wtedy też wybierzemy
się na zwiedzanie rynku z jego licznym zabytkowymi obiektami.
Tyle plany. Na razie opuszczamy miasto i maszerujemy wśród
pól obstawionych gęsto słupami i przewodami sieci elektrycznej.
I wreszcie jest moja wymarzona woda! To zbiornik wodny (jak
dla mnie – zalew) Olesna (nie będę stosować czeskich znaczków, bo mi tekst
wariuje).
Nie jest jakiś specjalnie wielki, ale przyjemny. Na brzegu siedzą
wędkarze, rano brak jeszcze plażowiczów na trawiastej plaży. Za to po ścieżce
spacerowej wokół zbiornika śmigają ludzie na rolkach. Zachwycam się ich
sprawnością. Niektórzy pędzą jak panczeniści.
Na drugą stronę zalewu przechodzimy po niewielkim mostku i
kierujemy się ku ścieżce niebieskiego szlaku.
Szlak przez las. Jakiż to
przyjemny las – wszystkie drzewa w nim pną się ku górze, brak leżących, które
czekają na wyjazd do sanatorium gdzieś za granicą, kuka kukułka, w oddali wije
się niewielki strumień. Co jakiś czas przemyka rowerzysta na terenowym
jednośladzie.
Za lasem kolejna droga i zabudowania niewielkiej wioski.
Tu
szlak rozpoczyna podejście na górę o nazwie Ostrużna. Przy ścieżce źródełko,
dalej mozolna wspinaczka. Początkowo planowałam obejście szczytu dołem, tak,
jak prowadzi szlak, ale kolega Ed zachęcał do zdobycia szczytu.
Po niedługim namyśle podjęliśmy trud dalszej wspinaczki.
Było dosyć stromo. W dodatku narastał upał. Ale w nagrodę trafiliśmy na
przyjemny punkt z widokiem na dobrze nam znane góry, które zdobywaliśmy przed
laty.
Zaś sam szczyt to raczej nic spektakularnego, ale za to z
tabliczką informacyjną.
Skoro wyżej już się nie da wspiąć, pora zacząć schodzenie. I
znów bez szlaku. Na szczęście drogi nadal mieliśmy dobre – szerokie, wygodne,
uskrzydlające. I znów widoki.
Te drogi doprowadziły nas do szlaku rowerowego. Chyba żółtego, ale to
mało ważne. Ten szlak to coś koszmarnego – znowu wędrówka asfaltową szosą. Do
tego palące słońce. Nawet widoki na okoliczne góry mało mnie cieszyły.
W końcu dotarliśmy znów nad wodę. Tym razem inne widoczki na
zbiornik Olesna. Plażowiczów jakby więcej, pojawiły się rodziny z dziećmi.
Idylla.
A my zasuwamy w kierunku miasta. Autobus, na który mieliśmy
nadzieję, nie przyjechał. Czyli wracamy pieszo – najpierw do niebieskiego
szlaku, a nim na stację. Na widok kościoła, który mieliśmy zwiedzać, kolega Ed
zaproponował przejście na drugą stronę szosy. Nic z tego – wędrówka
asfaltem w upale tak mnie osłabiła, że
nie było mowy o jakimkolwiek zwiedzaniu. Na rynek też się nie wybraliśmy.
Dworzec i pociąg były jedynym moim celem. Ten udało się
osiągnąć. Wracamy do domu, a zabytki Frydka zostawiamy na kiedy indziej…
Zdjęcia – Edek i ja
Ciekawa fotorelacja...
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń