wtorek, 14 maja 2024

Jakie niespodzianki zafundował nam Frydek-Mistek

W piątek wieczorem okazało się, że w sobotę rano jedziemy pociągiem do Czech. Z mapką w telefonie zaplanowaliśmy małą wycieczkę. Ja, oczywiście – miejsce z wodą, kolega Ed – góra. Poza tym samo miasto podobno wielce urodziwe i z zabytkami. Oto, co wyszło. 
 
góra nad wodą - jak się chce, to się znajdzie
 
Opuszczamy stację kolejową pełni sił i nadziei na przyjemną trasę, choć mamy świadomość, że asfalt może nas dobić. Przecież to Czechy, tam się daje turystom solidne podłoże. Maszerujemy przez ładny park nad Olzą. To park Bedrzicha Smetany. Jest w nim skromne popiersie kompozytora, a naszą uwagę już od samego wejścia do parku przykuwają dorodne drzewa z zawieszonymi na nich serduszkami z drewna – to sympatyczne wyznanie miłości do nieznanej nam Alenki.
 
Alenka musiałaby być niezłą gapą, żeby nie zauważyć takiego powitania
 

kompozytor w swoim parku

Dalszy odcinek szlaku prowadzi ulicami miasta, ba, nawet wzdłuż niezwykle ruchliwej obwodnicy. Nagrodą za jego przejście jest spotkanie z urodziwym budynkiem szkoły (zdaje się muzycznej) w moim ulubionym stylu – secesji, a dalej wzrok przykuwa kościół pod wezwaniem świętych Jana i Pawła. Obiecujemy sobie zajrzeć do wnętrza w drodze powrotnej. Wtedy też wybierzemy się na zwiedzanie rynku z jego licznym zabytkowymi obiektami.
 
ten budynek spodobał się Edkowi
 
a ten mnie
 
fragment frontonu
 
kościół świętych Jana i Pawła
 

Tyle plany. Na razie opuszczamy miasto i maszerujemy wśród pól obstawionych gęsto słupami i przewodami sieci elektrycznej.
 
pole, elektryczność i góry na horyzoncie
 
I wreszcie jest moja wymarzona woda! To zbiornik wodny (jak dla mnie – zalew) Olesna (nie będę stosować czeskich znaczków, bo mi tekst wariuje). 
 
zalew pośród gór ("nasza" druga od lewej)

Nie jest jakiś specjalnie wielki, ale przyjemny. Na brzegu siedzą wędkarze, rano brak jeszcze plażowiczów na trawiastej plaży. Za to po ścieżce spacerowej wokół zbiornika śmigają ludzie na rolkach. Zachwycam się ich sprawnością. Niektórzy pędzą jak panczeniści. 
 
niestety, święty nad zalewem nie był podpisany 
 
i jeszcze rzut oka na wodę
 

Na drugą stronę zalewu przechodzimy po niewielkim mostku i kierujemy się ku ścieżce niebieskiego szlaku. 
 
solidny mosteczek
 
Szlak przez las. Jakiż to przyjemny las – wszystkie drzewa w nim pną się ku górze, brak leżących, które czekają na wyjazd do sanatorium gdzieś za granicą, kuka kukułka, w oddali wije się niewielki strumień. Co jakiś czas przemyka rowerzysta na terenowym jednośladzie. 
 
Ścieżka? Nie, pieszostrada!
 
strumień 
 
 
Za lasem kolejna droga i zabudowania niewielkiej wioski. 
 
prawie jak Bullerbyn 

Tu szlak rozpoczyna podejście na górę o nazwie Ostrużna. Przy ścieżce źródełko, dalej mozolna wspinaczka. Początkowo planowałam obejście szczytu dołem, tak, jak prowadzi szlak, ale kolega Ed zachęcał do zdobycia szczytu. 
 
konia z rzędem temu, kto wśród tych plam wypatrzy źródło
 
Po niedługim namyśle podjęliśmy trud dalszej wspinaczki. Było dosyć stromo. W dodatku narastał upał. Ale w nagrodę trafiliśmy na przyjemny punkt z widokiem na dobrze nam znane góry, które zdobywaliśmy przed laty.
 
 
mozolnie pniemy się w górę

widok z polany pod szczytem w kierunku czeskiej Łysej Góry

Zaś sam szczyt to raczej nic spektakularnego, ale za to z tabliczką informacyjną.
 
pochyła tabliczka, a góra wyższa od naszej Łysicy
 
Skoro wyżej już się nie da wspiąć, pora zacząć schodzenie. I znów bez szlaku. Na szczęście drogi nadal mieliśmy dobre – szerokie, wygodne, uskrzydlające. I znów widoki.
 
widok na zalew i Frydek-Mistek
 
Łysa Góra jakby bliżej
 

Te drogi doprowadziły nas do szlaku rowerowego. Chyba żółtego, ale to mało ważne. Ten szlak to coś koszmarnego – znowu wędrówka asfaltową szosą. Do tego palące słońce. Nawet widoki na okoliczne góry mało mnie cieszyły.
 
 
W końcu dotarliśmy znów nad wodę. Tym razem inne widoczki na zbiornik Olesna. Plażowiczów jakby więcej, pojawiły się rodziny z dziećmi. Idylla. 
 



pożegnanie z zalewem

A my zasuwamy w kierunku miasta. Autobus, na który mieliśmy nadzieję, nie przyjechał. Czyli wracamy pieszo – najpierw do niebieskiego szlaku, a nim na stację. Na widok kościoła, który mieliśmy zwiedzać, kolega Ed zaproponował przejście na drugą stronę szosy. Nic z tego – wędrówka asfaltem  w upale tak mnie osłabiła, że nie było mowy o jakimkolwiek zwiedzaniu. Na rynek też się nie wybraliśmy. 
 
kościół raz jeszcze
 
mostek w parku
 
Dworzec i pociąg były jedynym moim celem. Ten udało się osiągnąć. Wracamy do domu, a zabytki Frydka zostawiamy na kiedy indziej…  
 
mapka naszej trasy
 
Zdjęcia – Edek i ja

2 komentarze: