Wysiadamy z busa na przystanku Wisła Oaza i docieramy do niebieskiego
szlaku prowadzącego z Wisły Dziechcinki (tam byśmy dojechali pociągiem). W
każdym razie linia kolejowa towarzyszy nam na początku wędrówki, bo mamy okazję
podziwiać ładnie odnowiony wiadukt kolejowy zbudowany w roku 1932 według
projektu St. Saskiego i T. Majera (informacja z tablicy pamiątkowej).
Przechodzimy pod przęsłem i już możemy wdrapać się na łąkę z
widokami na okolice. Trochę one „pod światło”, ale nie przeszkadza nam takie
utrudnienie.
Na skraju wsi zatrzymuję się na chwilę przy skrytej wśród
zieleni tablicy upamiętniającej rozstrzelanych tu przez gestapo w roku 1945
Stanisława i Józefa Kruczków.
Dalej zaczyna się podejście przez las. Takie naprawdę
przyjemne. Jest niby stromawo, ale z licznymi płaskimi odcinkami dla
odpoczynku. Bardzo to przyjemne i niezbyt męczące podchodzenie. Poza tym pogoda
się ewidentnie zmieniła – jest nadal ciepło, ale wieje przyjemny wiatr.
Ten wiatr robi się dokuczliwy przy Karzakoskiej Skale. Teren
tu otwarty, trzeba się więc ubrać w sweterek i już można podziwiać skałę,
której otocznie bardzo się zmieniło. Dawniej pies z kulawą nogą tu nie zajrzał,
bo nie było nawet najmniejszej tabliczki informacyjnej. Pamiętam, jak
zatrzymywaliśmy turystów pędzących w dół szlakiem, żeby ich zachęcić do
obejrzenia skałki. Teraz teren nad skałą oczyszczony z chaszczy, dla turystów
przygotowano wygodną, choć moim zdaniem kiczowatą, ławeczkę, z której można
podziwiać widoki. W sieci widziałam całą masę zdjęć parek, które w pełni oddają
intencję tej „ławeczki miłości” (tak ją nazwano).
Jak się nietrudno domyślić, po zrobieniu kilku fotek lecę
ścieżką ku skale. Cóż, ona też się zmieniła. O jej rosnącej popularności
świadczą napisy nabazgrane na kamieniu i trasy wyznakowane dla bulderowców.
Pora ruszać dalej, choć kolega Ed niezadowolony zmienionym
przebiegiem szlaku. Szczerze mówiąc i mnie on się średnio podoba. Trzeba teraz
wędrować betonową drogą wygodną dla aut, ale tę niedogodność wynagradzają
górskie widoki z trasy.
Niebieski szlak doprowadza do żółtego, a ten kieruje ku
czerwonemu (to Główny Szlak Beskidzki), którym możemy skierować się w lewo ku
szczytowi Małego Stożka lub w prawo ku Wielkiemu Soszowowi. Wybieramy drugą
możliwość z niewielkim postojem w Cieślarówce
(przyjemne miejsce, ale ceny wyższe niż na Czantorii). Po krótkim
odpoczynku wdrapujemy się ku kolejnemu szczytowi.
Trzeba przyznać, że dawniej przebiegaliśmy przez ten szczyt
zafascynowani rozległymi widokami na polską i czeską stronę bez zwracania uwagi
na to, co to za szczyt. Teraz szczyt doczekał się solidnej informacji o tym, że
nazywa się Cieślar i ma 920 m wysokości. Poza tym każdy piszący o nim czuje się
zobowiązany poinformować czytelników, że Cieślar to najpopularniejsze nazwisko
w Wiśle i na tym szczycie odbywają się
coroczne spotkania Cieślarów. Zapewne niewielu z nich zmieści się na tak
zwanej „beskidzkiej ławeczce”, którą zanstalowano na szycie 2 lata temu. Jest
to jedna z 26 ławek ustawionych na różnych beskidzkich szczytach (już widzę
cykl wypraw „śladami beskidzkich ławeczek”), ich autorem jest Jacek Graś z
Bielska-Białej, a dekoracje nawiązują do tradycyjnych zdobień w regionie. Każda
ławka jest inna, przypomina miejscowe legendy. I tu muszę się przyznać, że nie
udało mi się znaleźć legendy, z która jest związany totem ławeczki na
Cieślarze.
Po solidnej porcji zachwytów nad widokami z Cieślara
maszerujemy dziarsko ku miejscu, gdzie łączą się szlaki – czerwony, zielony i
niebieski. Niebieskim zamierzamy zejść do Wisły Jawornik. Połączenie szlaków
znajduje się w pobliżu wyciągu narciarskiego i schroniska Soszów. Widoki
oczywiście podziwiamy.
Szlak prowadzi ładną leśną drogą. Ma też miejsca, z których
rozciąga się panorama. Miło przystanąć, złapać oddech i się zapatrzyć w
dal.
Najgorzej jest na ostatnim, prawie godzinnym odcinku przez
Wisłę do stacji kolejowej. Cóż, asfalt, ruch uliczny, upał, czasem ławeczka.
Tuż przy stacji zauważamy dwa obiekty – niewielki kościół pod wezwaniem
Wniebowzięcia NMP i przeniesiony z polany Przysłop dziewiętnastowieczny pałacyk
myśliwski Habsburgów. Spotkanie z tymi budynkami daje nadzieję na rychłe
zakończenie wędrówki i powrót na kwaterę.
Wsiadamy do pociągu i kończymy majowe spotkania z Beskidem
Śląskim. Inne trasy i ciekawostki majówki opiszę później.
Zdjęcia Edek i ja
Malownicze tereny i piękne foty...
OdpowiedzUsuńDobrze tam czasem pojechać i zobaczyć te widoki.
Usuń