Minęło prawie siedem lat od pożegnania z Czantorią (tu link do relacji) i znów
się widzimy.
To miała być przyjemna rozgrzewka przed solidnymi majowymi
wędrówkami po Beskidzie. A zaczęło się do koszmarnego komunikacyjnego stresu.
Wiadomo – majówka, czyli czeski film – nikt nic nie wie, jak będzie kursować
komunikacja. W rezultacie bezskutecznie czekamy na różne busy, startujemy na
trasę po dziesiątej, jest już gorąco, a będzie jeszcze cieplej. No i trafiamy
na popularny czas wędrówek weekendowych turystów.
Wyprawę zaczynamy w Ustroniu, podchodzimy żółtym szlakiem.
To najłatwiejsze z podejść na Czantorię. Mnóstwo wspomnień, znajome widoki,
domy, których budowę obserwowaliśmy przed laty.
Potem leśna ścieżka. Tłoczno jakby. Na szczęście nadal nie
mam potrzeby wygrywania w wyścigu, kto szybciej. Spokojnie zostaję w tyle i
cieszę się samotnością na szlaku.
Czasem wyprzedzam kogoś jeszcze wolniejszego niż ja, czasem
zamienię kilka zdań z odpoczywającymi. I cały czas wypatruję widoków.
Docieram do miejsca, gdzie powinno się rozpocząć strome
podchodzenie lasem, a tu niespodzianka – zmiana znakowania szlaku. Należy iść
wygodną, szeroką drogą, która łagodnie doprowadza na szczyt Czantorii Małej.
Na szczycie dużo odpoczywających. Wieje silny wiatr, ale
jakoś nikomu to nie przeszkadza. Widoki na okolice nieco zamglone, ale jest co
podziwiać.
Do wyciągu Poniwiec idziemy bez znakowania, ale na
szczęście droga dobra i doprowadziła do szlaku. Jakież jednak było nasze
zdziwienie, kiedy się okazało, że to już nie pamiętany sprzed lat szlak czarny,
a zielony. Cóż, parę lat nas nie było, to i zmiany się pojawiły.
My też się zmieniliśmy i po raz pierwszy zatrzymaliśmy się
na postój w karczmie przy wyciągu.
Dalej wyczekiwane spotkanie ze starym szałasem na hali. O,
właściwie to już nie było czego spotykać. Z szałasu ostały się jeno nędzne
reszteczki. Ktoś, kto nie wie, gdzie on był, nie ma szans go wypatrzyć.
Przed nami szczyt Czantorii Wielkiej. Sami zobaczcie, co nas
tam czekało po drodze.
W tej sytuacji ewakuowaliśmy się pośpiesznie niebieskim
szlakiem w kierunku Ustronia. Bardzo to przyjemny szlak, choć jednostajnie w
dół. Droga szeroka, wygodna, a nią wciąż nadciągają nowi piechurzy żądni
zdobycia szczytu. Czasem jednak udaje się zrobić zdjęcie w przerwie między
kolejnymi spotkaniami.
I wreszcie Ustroń, a tam kontynuacja majówkowego chaosu
komunikacyjnego. Nadal nie wiadomo, czy i kiedy nadjedzie jaki bus. Ale mamy
rozwiązanie w duchu nowej maksymy „umiesz liczyć, licz na kolej”. Docieramy do
Cieszyna pociągiem!
Inne nasze perypetie wycieczkowe w Beskidzie Śląskim opiszę
niebawem.
Zdjęcia Edek i ja
W górach jest to coś... również w tych stronach ale z bazą w Wiśle byliśmy w podobnym czasie.
OdpowiedzUsuńWtedy było lato, ale teraz mimo początku maja też mieliśmy typowo letnią pogodę. Cały czas miałam wrażenie, że to lipiec, nie maj.
Usuń