Startujemy na stacji kolejowej w Jedlni Kościelnej. Dalsza
wędrówka, jak przewiduję, odbędzie się bez problemów, bo prowadzi nas szlak
zielony. To się jeszcze okaże.
Początek szlaku niezbyt pociągający – ot, skromny las, droga
chyba niegdyś asfaltowa. Ciepło. Nic szczególnego.
W końcu droga zmienia swój charakter na leśny. W okolicy
leśniczówki Adolfin spotykamy pierwsze okazy dorodnych drzew – dęby, akację czy
buki.
My jednak z niecierpliwością oczekujemy spotkania z jednym
drzewem. To pomnikowy buk Kościuszki. Trochę się obawiałam, że możemy go
przegapić. Nic z tych rzeczy. Buk jest tak okazały, że nie sposób go nie
zauważyć.
Znalazłam informacje, że ma 28 m wysokości i ok. 3 m średnicy.
Koledzy próbowali go objąć i doszliśmy do wniosku, że ten obwód jest jednak
większy – we trzech ledwo dali radę.
Kolejna sprzeczność – wiek buka szacuje się na 180 lat, a
Kościuszko miał pod nim odpoczywać w roku 1794. To się nam rachunek nie zgadza.
Ale nie bądźmy zbyt drobiazgowi – najważniejsze, że buk dorodny. Podobno
największy okaz tego gatunku w całej Puszczy Kozienickiej.
Teraz przed nami kolejna ciekawostka, do której musimy w
pewnym momencie odejść od szlaku. Ten moment następuje, a szlak nie chce odejść
od nas. Wniosek – zmieniono jego przebieg, a mapa tego nie uwzględnia. Tak czy
siak docieramy do planowanego miejsca postoju nad Trzema Stawami.
I znów pomyłka w liczeniu – nazwa wskazuje na trzy stawy,
mapa pokazuje dwa. Może niegdyś był tu jeszcze jeden, ale wysechł. Te dwa, które
widzimy, też mają podejrzanie niski poziom wody. Cóż, lato nad wyraz suche tego
roku.
Wypada obejść stawy. Pozwala na to nieco zarośnięta ścieżka
nad mniejszym stawem. Po dotarciu do grobli rezygnuję z dalszego obchodu, bo
ciąg dalszy ścieżki to właściwie chaszcze.
Po krótkim odpoczynku wracamy na szlak, a ten zaczyna znów
stroić fochy. Ni z tego ni z owego opuszcza zaplanowaną drogę i skręca w las. Trudno
przewidzieć, gdzie nas zawiedzie, a my koniecznie chcemy wdrapać się na Mysie
Górki, do których prowadzi szlak na mapie. Idziemy więc zgodnie z mapą, a szlak
pozostawiamy samemu sobie. W końcu jednak do nas dołączył w pobliżu owych
górek.
Tu spotykamy najpierw oryginalny krzyż. Został on pierwotnie
ustawiony 9 listopada 1917 roku przez Mikołaja Przyrowskiego, który tym gestem
prosił Boga o wybawienie od wojny (to moja wersja napisu na belce krzyża). W
roku 2003 wystawiono tu nowy krzyż, ale uszanowano stary krzyż, którego część,
tę z napisem, wmontowano w nowy.
I w końcu przed nami Mysie Górki (183 m n.p.m.). Te wzniesienia
to wydmy polodowcowe.
Bardzo przyjemne w kształcie, ale sakramencko trudne do przejścia.
Czemuż, skoro takie niewielkie? Powód prosty i bolesny jednocześnie. Górki są
jakby wyliniałe. Ja bym je nawet nazwała Łyse Górki, bo zostały ogołocone z
lasu, co w upalny dzień powoduje przejście w trudnym do zniesienia gorącu i
pyle (buty do prania, stopy czarne). Widać, że posadzono tu rzędy sosenek, ale
kiedy z tego znów będzie las…
Kiedy znów docieramy do prawdziwego lasu, to już jesteśmy nad
wodą. Przed nami zalew Siczki na rzece Gzówce w Jedlni Letnisku.
Zmęczenie upałem daje się odczuć, postanawiam więc nie
obchodzić całego zalewu, choć to możliwe. Przechodzimy na jego południowy brzeg
i zmierzamy ku stacji kolejowej.
Spotykamy miejsce bardzo dla mnie cenne – niedawno utworzoną
ścieżkę edukacyjną imienia Artura Tabora, wspaniałego fotografa przyrody.
Zajrzeliśmy jedynie na jej początek, ale może jeszcze kiedy trafi się okazja
przejścia jej całej, skoro już jest.
Dalsza trasa prowadzi nad zalewem, który robi się coraz
bardziej malowniczy. Szczególnie podziwimy stare drzewa nad jego brzegiem. Jak
to dobrze, że się ostały.
W drodze ku stacji przechodzimy cichymi uliczkami letniska i
zatrzymujemy się na kilka minut przy niezwykle oryginalnym kościele pod
wezwaniem św. Jana Oblubieńca NMP. Jego pierwotna forma to neogotycki murowany
kościół zbudowany jako kaplica w latach 1905 – 06.
Dobudowano do niego w latach
20. drewnianą część w stylu zakopiańskim. Tak sklejona całość wygląda osobliwie,
ale nie razi.
Mieliśmy nawet okazję zajrzeć do wnętrza świątyni przez otwarte
drzwi.
Naszą wycieczkę kończymy na stacji kolejowej, przed którą
jeszcze zatrzymuje nas pomnik wystawiony w hołdzie mieszkańcom Jedlni poległym
i pomordowanym w czasie 2 wojny światowej.
I to już koniec wycieczki.
Zdjęcia – Edek i ja
Tych miejsc nie widziałem... zajęcia były w ośrodku energetyki. :(
OdpowiedzUsuńJa byłam nad Trzema Stawami osiem lat temu i zawsze chciałam tam wrócić. Teraz udało mi się wykombinować trasę z dogodnym dojazdem. Skromnie dodam, że dumna jestem z siebie, że tak to dobrze zorganizowałam.
Usuń