Ostatnio chadzamy jedynie częścią tego szlaku – od Marcinkowa,
a teraz poszliśmy na całość. Startujemy na stacji kolejowej i kierujemy się bez
ociągania nad zalew.
Porządnie tam zmarzliśmy, bo poranek chłodny i wietrzny nad
wodą. Ale przynajmniej mieliśmy dobre tempo marszu.
Niewielki postój nastąpił przy kaplicy św. Rocha ufundowanej
w roku 1838 przez wąchockiego mieszczanina, Obarskiego. Tej to kaplicy
zawdzięcza Wąchock słynne odpusty „na Rocha”, na które zjeżdżała się ludność
wszystkich okolicznych wiosek.
Szlak prowadzi dalej ku niewielkiemu stawowi na skraju
Marcinkowa. Przed nim zauważamy bagniste rozlewisko.
Dalej już sam staw.
Choć tym razem nie sam – kilku wędkarzy
ze spokojem próbuje coś złowić. I jednemu – temu, który siedzi na pomoście wysuniętym
na środek akwenu – udało się złowić
amura. Obwieścił to wszem i wobec. Za daleko był, żeby rybę sfotografować…
Kolejne emocje przeżywamy na stromym brzegu piaskowni.
Trzeba tu zachować najwyższą ostrożność. Ale sama piaskownia bardzo rozległa i
malownicza. Warto rzucić na nią okiem, byle się nie pchać blisko.
Szlak wkracza do lasu, w którym spodziewamy się spotkania ze
wzgórzem Pleśniówka położonym po lewej stronie drogi.
Koledzy wdrapują
się na szczyt z pozostałościami wieży obserwacyjnej sprzed lat. Ja zaś
spokojnie szukam grupy skałek będących pomnikiem przyrody. W końcu spotykamy
się przy tych skałkach.
Potem zaglądamy do drugiej grupy skałek za zakrętem szlaku. Te
są bardziej kanciaste niż tamte, pomnikowe. Ale też je lubimy.
Tym razem jesteśmy nadzwyczaj zdyscyplinowani i ani na krok
nie schodzimy ze szlaku.
Docieramy bez problemu nad Kamienną i zatrzymujemy się
w okolicy czwartego młyna. Trzeba przyznać, że sporo tam ludzi, niektórzy
wędkują.
My podziwiamy bystry nurt rzeki i nieco ubolewamy nad jej niskim
stanem wody. Paliki na miejscu młyna mocno wystają.
Maszerujemy dalej lasem (tym razem ścieżką bez szlaku,
znudziła nam się turystyczna dyscyplina).
Docieramy do rozlewiska Kamiennej przy młynie zamienionym w
niewielką elektrownie wodną. No cóż – rozlewisko jest, ale zamulone, koryto
rzeki płytkie i wąskie.
Bez problemu przedostajemy się na drugi brzeg, żeby zrobić
fotki młyna z tamtej strony.
Jeszcze tylko spotkanie z rzeką na osiedlu Łyżwy i już można
kończyć wędrówkę.
Korzystamy z autobusu. Ja wysiadam w pobliżu nowego obiektu
kolejowego zdobiącego nasze miasto. Jest nim niewielka lokomotywa spalinowa
manewrowa małej mocy LS40. Była produkowana na przełomie lat 50. i 60. w Fabryce
Lokomotyw imienia (i tu uwaga!) Feliksa Dzierżyńskiego (!). Ten konkretny
egzemplarz zbudowano w roku 1959. Specjalnie dla niej ułożono mały odcinek
torów przy rondzie w dzielnicy Dolna Kamienna.
Zdjęcia – Edek i ja
Klasyka jak za dawnych lat bywało...
OdpowiedzUsuńTo by znaczyło, że świat wraca do normalności. Żeby tak jeszcze młodość wróciła...
Usuń