Sporo oznak na to wskazuje.
Przede wszystkim temperatura – już od startu w Jagodnem była dodatnia i to
zdecydowanie ponad 5 stopni. A potem jeszcze wzrosła.
Poza tym roztopy. O, te dziś były
mocno zauważalne. Choć nie od początku trasy. Marsz polami w stronę Grzybowej
Góry był dosyć przyjemny, bo, mimo dodatniej temperatury, ziemia nie odmarzła i
szliśmy po twardym gruncie. Dalej w lesie było również przyjemnie. Zaś
niewielki leśny staw pokryty był lodem. Ale już jego brzegi wyglądały na cieniutkie i
nikt nie odważył się badać grubości lodowej powłoki.
Oziminy wyjrzały spod śniegu.
panowie na polnej drodze
zamarznięty staw
Najbardziej nieprzyjemny okazał się
prawie dwukilometrowy odcinek marszu asfaltem. Tu zachowała się lodowa powłoka
i musieliśmy bardzo uważać, żeby nie wpaść w poślizg. Udało się! I punktualnie
o wyznaczonej godzinie (ja wyznaczyłam, sama!) napotkaliśmy drogę, którą
zamierzaliśmy zbadać i pójść nią na południowy wschód.
leśna droga
błoto pod nogami
Na tej drodze roztopy dały się nieco
we znaki, ale i tak szło się nieźle. Tym razem zapowiadane przez mapę spotkania
z rzeczkami, a raczej czymś w rodzaju rowów melioracyjnych, doszły do skutku.
Czyli można zrobić dobrą mapę? Można!
początek rzeczki
Postój na posiłek odbył się w często odwiedzanym miejscu, do którego doszliśmy nową drogą i w ten sposób zyskaliśmy drugi
wariant znanej trasy. Janek i ja próbowaliśmy przy okazji trenować fotografię
„kulinarną” i fotografowaliśmy walentynkowe ciastka posypane obficie różnorodnymi
ziarnami. Jeszcze musimy sporo poćwiczyć, ale jedno zdjęcie zaprezentuję.
Przed Wąchockiem znów zajrzeliśmy do
kamieniołomu Kobyle. Ja zdecydowałam się zbadać jego nieoglądaną poprzednio
część. Panowie woleli oglądać, to, co już raz widzieli. Obejrzeliśmy też
wychodnie skalne w pobliżu stacyjki i trochę pospacerowaliśmy po Wąchocku. I tu
mi serce pękło na widok zniszczonej przydrożnej kapliczki z 1824 roku. Fakt,
Chrystus Frasobliwy umieszczony na kolumnie był mocno zniszczony, ale żeby go
tak bezceremonialnie utrącić? No, to już nadto.
fragment ściany kamieniołomu
wychodnia skał
utrącona kolumna
Chrystus Frasobliwy, który tu był jeszcze niedawno
Dokonywaliśmy też cudów
ekwilibrystyki, żeby sfotografować ruiny dziewiętnastowiecznego pałacu Schoenbergów, które nie dość,
że umieszczone za solidnym płotem, to jeszcze zarośnięte drzewami. Stoi tam
przy nim osiemnastowieczna figurka św. Jana Nepomucena, którą ktoś na śmierć
odnowił pokrywając ją grubą warstwą paskudnej farby olejnej.
ruiny pałacu
Jan Nepomucen z Wąchocka
Dalej już się nie
zapuszczaliśmy, bo zamierzaliśmy zdążyć na pociąg, co nam się nadspodziewanie
dobrze udało.
Zdjęcia
– Edek i ja
Warto utrwalać dziś aby zobaczyć czym różni się od wczoraj... może Biskup poszedł do konserwacji?
OdpowiedzUsuńKarma w pojemniku to może odżywka dla turystów pieszych? oby bez sterydów. :)
Przepraszam nie biskup,tylko FRASOBLIWY...
OdpowiedzUsuńNapotkany przechodzień opowiadał o bezmyślnym zniszczeniu przez "złych ludzi". Miejmy nadzieje, że znajdą się jacyś dobrzy, co to naprawią.
UsuńPo roku okazało się, że jednak figurka została odnowiona. Tu o tym napisałam dokładniej http://swietokrzyskiewloczegi.blogspot.com/2015/05/dlaczego-znow-wachock.html
UsuńOdżywka na pewno bez sterydów, bo nie lubimy być zdalnie sterowani. Mapa wystarczy.
OdpowiedzUsuń