Dla nikogo chyba nie jest tajemnicą,
że kolega Edward i ja w ramach dbałości o formę odbywamy codzienne marsze.
Trasa liczy jakieś 6 km z hakiem i zajmuje nam ok. 1 godz. 15 min, to znaczy
zajmowała do niedawna. Czy nam kondycja spadła, czy warunki się zmieniły – nie
wiem. Zresztą, sami zobaczcie, jak wyglądała nasz trasa dzisiaj.
Po wdrapaniu się na malutką górkę
ruszamy po równym terenie w lesie. Lubię tędy chodzić, bo droga dobra, można
porozmawiać (nie wiem tylko, dlaczego głównie mowię ja, a kolega nic, tylko potakuje), czasem ktoś się pojawi: a to biegacz, a to harcerze, a to
objuczeni zakupami tubylcy.
Oczywiście, może być niebezpiecznie.
Raz nieomal wpadłam tu pod rower, kiedy akurat fotografowałam listek na środku
drogi i nie zauważyłam nadjeżdżającego rowerzysty.
Teraz rowerzyści nie szaleją, prowadzą swe jednoślady po śniegu. Najfajniej jest, kiedy idzie dwóch, bo ślad wygląda jak pozostawiony przez sanki, których płozy raz się do siebie zbliżają, raz oddalają.
Teraz rowerzyści nie szaleją, prowadzą swe jednoślady po śniegu. Najfajniej jest, kiedy idzie dwóch, bo ślad wygląda jak pozostawiony przez sanki, których płozy raz się do siebie zbliżają, raz oddalają.
Dziś napotkaliśmy nasze stare znajome - sarenki. Zwykle spotykamy je zimą. Poza tym okresem gdzieś się ukrywają.
Ta zaszczyciła nas spojrzeniem, ale nie była blisko.
Drugi odcinek trasy prowadzi pod
górę. Nie przepadam za nim, bo dostaję zadyszki, głosu nie mogę z siebie
wydobyć, no słabo jest. Nie wiem, dlaczego kolega Edward wybierając ścieżki
podejścia dosyć długo szukał odpowiedniej – wszystkie mu były za krótkie.
Dopiero ta – najdłuższa spełniła jego wymagania. Zupełnie tego nie rozumiem.
A teraz jest dodatkowo trudno, bo
mało kto tędy chodzi i trzeba brnąć po śniegu. Na początku więc odgrywamy tu
małą scenkę: ja udaję, że uważam kolegę za dżentelmena i proponuję, żeby szedł
pierwszy po śniegu, on udaje, że mi wierzy i idzie pierwszy. A przecież wszyscy
wiedzą, że i tak bym się zaraz zmęczyła i zwolniła, więc musiałby mnie
wyprzedzać, to po co te ceregiele?
Potem już nie jest tak różowo – do
śniegu pod nogami dołączają zwisające nad głową ośnieżone i oblodzone gałęzie,
przedzieramy się przez ich gąszcz, sypie się nam na głowy, ale za to jest ładnie.
Na górce bywa tak , ale ...
bywa też i tak.
Na kolejnym odcinku – z górki –
odzyskuję głos, ubieram się cieplej i zaczynam przyspieszać. Tak było dawniej.
Teraz nadal trzeba uważać, bo ścieżka wprawdzie przyzwoita, ale wiele
dorodnych drzew przy niej połamał śnieg lub wiatr. Niektóre padły w las, inne
przegradzają drogę. Na tym odcinku spotyka się turystów. Chodzą tędy zapewne i
mieszkańcy willowej uliczki pod lasem, ale my ich nie spotykamy, jedynie przedeptana
droga świadczy o tym, że kiedyś tędy przechodzą.
Dorodna brzoza trzasnęła jak zapałka.
Jedna z przeszkód
Ostatni odcinek trasy to już
pospolita ścieżka spacerowa. Pełno tu ludzi z pieskami, śnieg przykrywa butelki
po piwie. Nie lubię tego odcinka, nawet nie jest tu ładnie, więc nie robimy
zdjęć.
A potem to już tylko ulica i do domu.
A to Ed wypatrzył przy ulicy.
Zdjęcia - Edek i ja
Fajne mroźne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńJest mróz, się korzysta. Kto wie, jaka pogoda będzie jutro.
Usuń