Rano
lekki przymrozek. Wyszło słońce. Okolica szara – przedwiośnie. Jedziemy
pociągiem do Zagnańska.
Wysiadamy
i ze stacji kierujemy się w stronę świata dzieciństwa naszego Janka. Latem
jeździł furmanką na kołach z żelaznymi obręczami po drogach, którymi teraz
idziemy. W upalne letnie dni zaglądał z kolegami i kuzynami (o, sporo jego
krewnych mieszkało i mieszka w pobliżu Zagnańska) w okolice młyna wodnego
Chojeckiego. Niestety, dla chłopaków młyn nie był wielką atrakcją, to i
opowiedzieć o nim teraz niewiele można. Ale
za to zalew Chojeckiego to już było coś. Najlepsza ochłoda na upał.
A
teraz młyn i zalew możemy zobaczyć jedynie zza płotu. Ale jeszcze są.
Obejrzyjcie zdjęcia i wyobraźcie sobie to miejsce latem któregoś dosyć dawno minionego
roku, pełne rozbrykanej dzieciarni. To był świat!
młyn Chojeckiego obecnie
staw Chojeckiego
Bobrza przy młynie
Ruszamy
dalej. Słońce mocno świeci, ale jeszcze nie grzeje. Niebo lazurowe. Wchodzimy
do lasu. I tu niespodzianka – zupełnie inny świat. A w nim śnieg. Dużo śniegu. Najwidoczniej
zima upodobała sobie lasy Płaskowyżu Suchedniowskiego i postanowiła zagościć w
nich na dłużej.
kapliczka przy drodze z Zagnańska do Belna
droga do świata zimy
W
dodatku nasz nieoceniony szef wygłosił sentencję, która przyświecała tej trasie
„najważniejsze, to nie dostać zadyszki”. I, powiem wam, to szczerozłota myśl.
Maszerowaliśmy sobie tak bez zadyszki, bez pośpiechu. Zdjęcia się robiło,
szukało mchu, rozmawiało. Czasem dobrze wybrać się na taki spacer po lesie. Zwłaszcza,
gdy pogoda sprzyja. W środę bardzo sprzyjała.
śniegowa pierzynka
jodełka jak parasol
zima w bukowym lesie
zimowy spacer
Na
trasie zaliczyliśmy podejście na Osieczyńską Górę (407 m n.p.m.), ale nie
ulegliśmy pokusie wkroczenia na czerwony szlak, bo wyglądał niezbyt zachęcająco
– teraz wszystkie leśne ścieżki to raczej małe rozlewiska.
falujące cienie
pion i poziom
śnieg + słonce = woda
Z
zimowym lasem rozstaliśmy się w pobliżu leśniczówki Osieczno. I tu poczuliśmy
wiosnę. A dokładniej – usłyszeliśmy ją. Kiedy fotografowaliśmy mały stawik na
skraju lasu, słyszeliśmy gdzieś na wschodzie krzyk dzikich gęsi.
niewielki staw przy drodze do Zalezianki
Słyszeliśmy
te gęsi jeszcze kilka razy idąc wśród pól (raczej ugorów). I już czuliśmy tę wiosnę, bo
ciepło było i słonecznie, a i pola Łącznej gotowe na siew też czekają na rychłe
przyjście wiosny.
droga do Zalezianki
widok z tej drogi na południowy zachód
pola Łącznej i Pasmo Klonowskie przed nami
Oto
i cała nasza środowa wycieczka – raptem 17 kilometrów.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Informacja uzupełniająca - ten tekst ma numer 400. Nie do wiary, że tyle tego już tu jest. A pomyślcie tylko, co by było gdybyśmy zaczęli opisywać nasze wycieczki w ubiegłym wieku!
OdpowiedzUsuńSuper foty... a błota na Osieczyńskiej pamiętam doskonale.
OdpowiedzUsuńJa najlepiej zapamiętałam wycieczkę, na której trzeba było wyciągać z plecaka zapasowe skarpetki. Tak było mokro. I jak to jest - niby na górze, a mokro jak w najniższym obniżeniu terenu?
Usuń,,To był świat" - żywy bardziej; mam wrażenie, że współczene dzieciaki (nie wszystkie na szczęście) zamieniąją się w zombie przez te eletroniczne badziewia.
OdpowiedzUsuńŚniegu już mi żal. Nie nawierzył się człowiek w tym roku.
Owszem - łezka się w oku kręci z tęsknoty za tamtym światem. A z takich fajnych dzieciaków wyrośli teraz aktywni piechurzy. Ciekawe, co wyrośnie z pokolenia komputerowego.
Usuń