To
było nasze najważniejsze życzenie na ostatnią wycieczkę w roku 2017.
Rano
wszystko wskazywało na to, że się nie spełni – po nocnym deszczu jeszcze
została mżawka.
Zapakowałam
do plecaka parasolkę i poszłam na bus. A tu niespodzianka – nie ma deszczu. Nasza
grupa nie dała się zastraszyć prognozom pogody i wyruszyliśmy na trasę. To tradycyjna wyprawa noworoczna, ale teraz okazało się, że połączenia
w Nowy Rok są prawie niemożliwe, więc przełożyliśmy wymarsz na ostatni dzień
starego roku. I jak wyszło?
Zaczęliśmy
od spełnienia obowiązku, czyli wizyta zupełnie prywatna na cmentarzu.
tradycyjne zdjęcie dworku w Mostkach
No
a potem pomaszerowaliśmy w kierunku zalewu na Żarnówce. Janek zaproponował
przejście jego zachodnim brzegiem. Chętnie się tam skierowaliśmy, bo cały był
oświetlony słońcem. Taka niespodzianka. Dzięki temu mieliśmy zdjęcia zalewu w
słońcu i pod światło. Jak dla mnie – przyjemna zabawa.
nasza grupka nad zalewem
zalew
trzciny na wietrze
i tajemnicza postać z plecakiem
Trochę
trudności przysporzyły nam łąki nad Żarnówką. Co tu dużo gadać – podmokłe się
okazały. Ale dotarliśmy do przyjemnej drogi i nią wydostaliśmy się na tak zwany
stały ląd.
lepiej nie wchodzić
Przejście
czarnym szlakiem rowerowym, które nastąpiło za wsią Dobra Dróża też nie było
nudne. No może mieliśmy lekki żal do bobrów, że nie wyszły na próg (o ile taki
mają) żeremia i nie pomachały nam łapkami. Nic to, widocznie już się szykują do
powitania Nowego Roku.
bobrowe żeremie na dopływie Żarnówki
Leśny odcinek szlaku to już prawdziwa przyjemność – las ładny, raczej sucho, czasem
tylko jakaś drobna przeszkoda dla urozmaicenia wędrówki akcentem akrobatycznym.
indywidualne podejście do pnia
jesienno-zimowa kapliczka
Przechodzimy na niebieski szlak do Suchedniowa. Czasem suchy, czasem z malowniczą kałużą.
I wreszcie Suchedniów. Można iść dalej w kierunku domu, ale ileż razy można w tak krótkim czasie chodzić z Suchedniowa do Skarżyska? Raz po prawej stronie torów,
raz po lewej. Nuda.
Zaglądamy
wiec na przystanek, gdzie za jakieś pół godzinki zjawi się bus do domu. No to
postanawiamy się nie przemęczać. Wracamy. Długość trasy wyliczyliśmy
prowizorycznie na około 15 kilometrów.
I
nie padało.
Zdjęcia – Janek i ja
Aniu, bardzo Ci dziękuję za wszystko co robisz dla "swojej włóczęgowej grupy".
OdpowiedzUsuńA co do wycieczkowego komentarza mogę powiedzieć tylko jedno - "trwaj chwilo, trwaj".
Dziękuje Ci, Elu, za takie miłe słowa. I za tworzenie atmosfery grupy. Trwaj z nami!
UsuńI tak najczęsciej bywa, że Aura straszy, a jak ktoś się nie boi, to ona wtedy na grzbiet, łapki do góry i przymilna się robi... Pasuje ta aurzana analogia do aury jak nic. ;)
OdpowiedzUsuńOwszem, pasuje.
UsuńDziś też nam się udało zdążyć przed fochami aury. Grunt to nie brać tego straszenia na serio.