Dołączył do grupy latem 2012 roku. Lubił wędrować z
godnością, bez pośpiechu. O dziwo, zawsze zdążył na bus czy pociąg, na który
cała grupa zasuwała kurcgalopkiem. Może tylko ze dwa razy trzeba było poprosić
kierowcę, żeby na niego zaczekał.
Nic dziwnego – był królem. W Koronie Gór Świętokrzyskich,
którą zdobył w roku 2016. Wpadł na ten pomysł po rajdzie z PTTK w Końskich. Nie
wiem, ilu uczestników owego wyjazdu też zdobyło tę koronę, ale Janek tak. Wytrwale
dążył do celu. Dumni byliśmy z niego i nawet Edek wykonał dla niego w dowód
uznania przecudnej urody koronę, do której „klejnoty” ja nabyłam w pasmanterii (tu link do relacji)
Szedł niespiesznie, zatrzymywał się z aparatem przy różnych obiektach,
które wpadły mu w oko. Kiedy mi potem podrzucał swoje zdjęcia, dziwiłam się, że
przeszliśmy tę samą trasę. Zauważał to, co mnie czy Edkowi umknęło.
Wkurzało go to, jak trzymam mapę. On umiał mapę zorientować
i tylko tak się nią posługiwał. Jego zdaniem ja zwykle trzymam mapę do góry
nogami i dlatego raz zgubiłam szlak w Paśmie Oblęgorskim. Fakt, zgubiłam. Mapę
umiem zorientować, ale nie lubię sobie tym zawracać głowy.
Kilka tras sam wymyślił i poprowadził. Kiedy Edek się
rozchorował, a ja złapałam długie przeziębienie, razem ze Stachem na zmianę
kierowali grupą jak należy. Ale czekali tylko, kiedy wrócimy, żeby się pozbyć
tego balastu.
dyplom z podziękowaniem za prowadzanie tras (a potem się co jakiś czas chwalił, że ma papiery na to, że może być przewodnikiem)
Janek to bezkonkurencyjny mistrz pokonywania przeszkód
terenowych na trasie. Inni pędzili na złamanie karku przez byle kałużę, a on
spokojnie i z gracją pokonywał rzeczki, rowy czy powalone drzewa.
Przygody Janka ze zwierzętami to oddzielna historia. Lubił
fotografować psiaki szczekające na nas zza płotu. W domu przy śniadaniu dzielił
się z kotką – Perełką jakiem na miękko. Raz tylko Perełka odeszła od niego
obrażona. To po sławetnej wyprawie do Sobkowa, kiedy to wpakowałam grupę w
potok gnojówki. Mieliśmy też na jednej z tras (na szczęście zimowej)
nieprzyjemną historię, kiedy to Janka pogryzł bezpański pies. Uratowały go
grube skarpety, ale i tak trzeba było go opatrzyć, a ślad po psich zębach długo
się goił.
Janek wciąż częstował na wycieczkach słodyczami. Na jednej z
czekolad z orzechami złamałam górną dwójkę. Zdecydowanie wszyscy woleli te dni,
kiedy Janek przynosił wypieki swojej żony. Ach, te kruche ciasteczka,
szarlotki… Raz chyba była karpatka, o ile mnie pamięć nie myli.
No i co roku w sierpniu lub wrześniu świętowaliśmy kolejną
rocznicę wspólnych z nim wędrówek. Zawsze na wesoło i na słodko. W ubiegłym
roku było to 10 lat Janka z Włóczęgami. Życzyliśmy mu kolejnych rocznic i
udanych wędrówek.
I te życzenia się nie spełnią. Janek odszedł 13 lipca w
swoją ostatnią wędrówkę. A przecież zawsze bywał ostatni na mecie…
Żegnaj, Janku, nasz Przyjacielu.
Zdjęcia – Zosia, Edek
i ja
Szkoda chłopa... niech mu będzie lekka :(
OdpowiedzUsuńSzkoda.
Usuń