Środowy poranek nad zalewem w Borkowie był cichy i spokojny.
Jedynym hałasem było postukiwanie narzędzi pracowników układających dach na
jednym z domów w okolicy. Towarzystwo też senne jakieś i jakby niemrawe.
Łabędzie dostojnie sunęły po tafli zalewu, kaczki spały. Zza ogrodzenia wyszły
na trawnik kozy kameruńskie, a indory pilnowały obejścia.
Nawet chmury nie miały zamiaru wyjrzeć. Stąd zdjęcia nudne,
z monotonnie szafirowym niebem.
Obeszliśmy południowy brzeg zalewu, przeszli przez zarośla
nad Belnianką, na której utworzono zalew, i skierowali się do Słopca.
W Słopcu Rządowym nad rzeką spotkanie z ruinami dziewiętnastowiecznego młyna. Jeszcze w roku 2015 wyglądał nieźle (tu link do relacji). Ale czas robi swoje. Młyn nie działa już od 60 lat, nikt tam też od dawna nie mieszka. Ściany od strony rzeki już dawno się rozpadły. Teraz stopniowo znika ściana południowa. Zachowała się jedynie ściana wschodnia z ładnym otworem okiennym. I tu też widać, że przyroda walczy o swoje – nad oknem wyrasta młoda brzózka. Z jej korzeniami młyn nie wygra.
Potem przechodzimy obok położonego nieopodal kamiennego
dworu, który powstał na przełomie XVIII i XIX wieku. Znalazłam informacje, że w
otaczającym dwór ogrodzie znajdował się ładny staw, który uległ zniszczeniu
podczas budowy zapory w Borkowie. Teraz dwór ogrodzony, widać, że w ogrodzie
rosną dorodne drzewa. Poza tym nic się tu nie zmienia. Dwór i jego właściciele
żyją własnym życiem.
My zaś kierujemy się w stronę lasu, bo zwiedzanie rezerwatu
Słopiec nie kusi. A w lesie po drugiej stronie drogi wypatrzyłam na mapie
niebieską plamę – ani chybi śródleśne jeziorko. Nietrudno do niego dotrzeć, zaś
na miejscu okazuje się nie jeziorkiem, a rozległym nieczynnym kamieniołomem. Już po powrocie do domu znalazłam informacje o nim. To kamieniołom wapienia
dewońskiego, nazywanego marmurem chęcińskim. Próby wydobycia podejmowano na
początku XIX wieku, a prawdziwa eksploatacja trwała w latach 80. XX wieku.
Złoże okazało się jednak nieopłacalne w eksploatacji i od końca wieku jest
porzucone. Zarasta sobie z wolna, chociaż nadal nieźle się prezentuje.
My
trafiliśmy tam w okresie letniej suszy i jeziorko na dnie wyrobiska prawie
wyschło, ale wiosną może tu być całkiem spore.
Ciąg dalszy naszej wycieczki to spokojna wędrówka cienistą leśną
drogą w kierunku Sukowa.
Przechodziliśmy u podnóża góry Jabłonna. Nie jest to
jakieś specjalnie wysokie wzniesienie, ale po naszej prawej stronie dało się je
czasem zauważyć.
Na skraju lasu zatrzymaliśmy się przy dwóch pomnikach
poświęconym ofiarom niemieckiej zbrodni – 27 lipca 1944 Niemcy przeprowadzili
aresztowanie mieszkańców Niewachlowa jakoby współpracujących z partyzantami.
Większość aresztowanych przewieziono do obozu pracy w Bliżynie, a 19 do
kieleckiego wiezienia. Dwunastu z nich rozstrzelano na skraju lasu w Sukowie. Po
wojnie dokonano ich ekshumacji i zostali pochowani na Cmentarz Partyzanckim w
Kielcach.
W tym miejscu nastąpiło zakończenie wycieczki, ale autobus,
na który się wybraliśmy nie kursuje w wakacje. Przyszło nam więc jeszcze pospacerować
nad Lubrzanką w Sukowie-Papierni.
I to już zdecydowanie wszystko.
Zdjęcia – Edek i ja
Kamyki jak się patrzy...
OdpowiedzUsuńOwszem. Jak by tak wypolerować - elegancki marmur.
Usuń