piątek, 15 sierpnia 2025

Lekka, łatwa i przyjemna wycieczka na Święty Krzyż

I to w upał. Niemożliwe? A jednak…
 
Święty Krzyż
 
Wyruszamy przed ósmą. Jest przyjemnie ciepło, ale bez upału. Kolega Ed proponuje przejście z Nowej Słupi znakowaną czarnymi oznaczeniami Ścieżką Benedyktyńską. Podchodzimy do niej z Rynku idąc obok kościoła św. Wawrzyńca.
 

Przy dawnej Opatówce, czyli niegdysiejszej plebanii nieistniejącego już kościoła św. Michała, wchodzimy w ulicę Benedyktyńską. 
 

Ścieżka prowadzi w kierunku Parku Legend. Jest jeszcze zamknięty, maszerujemy więc dalej. 
 

W pobliżu parku wędrujemy wśród drzew, a po lewej stronie widać mocno zarośnięty wąwóz, nazywany jest on „Wąkop” (tak podaje informator gminny – tu link). Atrakcyjność mocno dyskusyjna.
 
 
Z chaszczy przechodzimy do dawnej wsi Łazy, która jest obecnie częścią miasta Nowa Słupia. Bardzo tu ładnie. 
 

Zainteresował nas kamienny krzyż z trudną do odczytania datą 1835. Przechodząca obok mieszkanka informuje, że jest on nazywany krzyżem cholerycznym. Jest więc prawdopodobne powiązanie jego historii z jedną z epidemii dziewiętnastego wieku. Tej informacji nie potwierdza jednak wspomniana strona gmina. 
 

Oficjalny krzyż choleryczny i miejsce po cmentarzu, gdzie grzebano ofiary kolejnych epidemii cholery, znajduje się za wsią, na skraju łąki.
 

Z tej łąki mamy rozległy widok z panoramą Pasma Jeleniowskiego. Niestety, ścieżka za kilka minut skręca w las i kończy się.
 


Nasza wędrówka trwa dalej. Teraz podchodzimy na Łysiec idąc czerwonym szlakiem. Drogowskazy informują, że podejście powinno trwać około 50 minut. Sprawny turysta pokona je w pół godziny. My rozkoszujemy się spokojnym spacerem i wykorzystujemy prawie cały ten czas. Zatrzymujemy się przy starych pniach, przyglądamy się hubom, wdychamy leśne powietrze.
 





Na ścieżce powinniśmy spotkać potok Słona Woda. Nic z tego. To okresowy ciek. I akurat nastąpił okres, kiedy całkowicie wysechł. Tak czy inaczej mostek jest gotowy i czeka, żeby się przydać w razie powrotu Słonej Wody.
 
tędy powinien płynąć potok
 
Ta ścieżka szlaku to również spotkanie z potężnymi jodłami. Jedna z nich upadła targana wiatrem kilka lat temu, inne rosną i mają się dobrze.
 
 


Tak sobie idziemy praktycznie bez wysiłku. I w końcu zauważamy klasztorne mury, które prześwitują przez zieleń drzew. To oznacza, że wreszcie trzeba będzie się odrobinę powspinać. Trwa to może niecałe pięć minut i już jesteśmy na terenie klasztornym.
 



Tym razem zamierzamy wejść na wieżę klasztoru, gdzie z balkonu widokowego można podziwiać panoramę okolicy. 
 

I to w końcu jest porządna wspinaczka. Taka po schodach. Z nagrodą w postaci widoków na wszystkie strony. Moim zdaniem są tu rozleglejsze widoki niż na platformie nad gołoborzem. Niestety, mgiełka na horyzoncie nieco psuje wrażenia. A jak tu wieje!
 
w dali Szerzawskie pola i ich wiatraki
 
widok w stronę wieży telewizyjnej
 
Pasmo Bostowskie i las w okolicy wsi Serwis
 
dachy klasztoru i polana, przez którą będziemy schodzić
 

itd...
  
Po zejściu z wieży zaglądamy tu i ówdzie dla odświeżenia wspomnień i opuszczamy wzgórze klasztorne.
 
krużganki klasztorne
 
dzwonnica
 
Zejście oczywiście kolejną ścieżką edukacyjną. Ta jest znakowana na czerwono. Mamy cały las dla siebie. 
 


Schodzimy spokojnie, zatrzymując się przy mogile około 200 mieszkańców Nowej Słupi i okolic rozstrzelanych wiosną 1943 przez żandarmów dowodzonych przez okrutnego i znienawidzonego Alberta Schustera. 
 

Potem przechodzimy obok skałek Massalskiego. Tym razem jednak nie schodzimy do największych okazów. Wystarczą nam te mniejsze przy ścieżce. 
 

Skąd taka obojętność? Otóż nasz szef ma w planie obejrzenie ekspozycji Muzeum Starożytnego Hutnictwa w Nowej Słupi. Przeszło ono gruntowny remont i chyba jedynym elementem, który pozostał z dawnej ekspozycji jest miejsce, gdzie odkryto relikty 45 palenisk pieców dymarskich. 
 
muzeum nosi imię profesora Mieczysława Radwana 
 
już przy wejściu witają nas zapracowani hutnicy
 
miejsce, od którego zaczęło się muzeum
 
Zwiedzanie muzeum trwa ponad godzinę i jest ściśle zaprogramowane. Poruszamy się przez skryte w całkowitym mroku sale muzealne, a program komputerowy rozświetla kolejne elementy, o których niezwykle kompetentnie i mimo to zrozumiale dla laika, opowiada narrator. 
 

Poznajemy historię naszej planety, ba, nawet Wszechświata. Dowiadujemy się, jak powstało żelazo i jak je odzyskać z rud, gdzie występują owe rudy, gdzie powstawały najstarsze ośrodki hutnicze. Możemy zobaczyć żelazny meteoryt, wyroby z żelaza i sposoby ich produkcji.
 


żużel pozostały po wypale w piecu dymarskim
 
Interesujące jest też porównanie dwóch światów – świata producentów i świata klientów. Dioramy pokazują kontrastowo bogate życie starożytnych Rzymian i prosty żywot barbarzyńców, od których ci pierwsi kupowali żelazo. 
 
wykształcony Rzymianin pisze coś na drewnianej tabliczce pokrytej woskiem
 
 
w leśnych ostępach tylko praca fizyczna

Mnie szczególnie uderzyły cytaty z dzieł Tacyta, który o barbarzyńcach wypowiada się z wyczuwalną wyższością. Historia pokazała, jak bardzo był on krótkowzroczny. 

na koniec zwiedzania upamiętnienie naukowców, którzy badali historię hutnictwa 
 
Kiedy już poznamy tajniki starożytnego hutnictwa, możemy zajrzeć na teren Centrum Kulturowo-Archeologicznego, gdzie odtworzono budynki, w których mogli żyć nasi przodkowie zajmujący się wytopem żelaza w dymarkach. Na terenie osady trwają przygotowania do 57 Dymarek Świętokrzyskich, dzięki temu mogliśmy zobaczyć pracę czynnego prażaka.
 
prażak
 
rudy żelaza i kawałki żużla 
 
fragment zrekonstruowanej osady
 
Trasa piesza była bardzo krótka. Wraz z wejściem na wieżę klasztorną zajęła nam około 3 godzin. Wybrane przez nas podejście na Łysiec jest bez wątpienia najlżejsze ze wszystkich, które już przez lata zaliczyliśmy. Jego dodatkowym atutem jest piękny las, przez który powadzi i absolutny spokój, bo szlak nie jest popularny. Ścieżka nie jest przeznaczona dla rowerzystów, ale to normalne na terenie parku narodowego, który wyznaczył inne trasy dla rowerów.
 

 
Zdjęcia – Edek i ja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz