czwartek, 21 sierpnia 2025

Na spotkanie z dębami Wzgórz Kołomańskich

Kiedy trzy lata temu (tu link) natknęliśmy się na pomnikowe dęby Miedziar i Radziej, bardzo nas to zaskoczyło. Teraz już spotkanie z nimi było zaplanowane, a i trasę wybraliśmy nieco inną niż tamta.
 
spotkania z drewnianą wersją "Krzyku" Muncha nikt się nie spodziewał 😉
 
Wystartowaliśmy z ulicy Polnej w Ćmińsku i ruszyli skrajem lasu. 
 

Największym zaskoczeniem dla mnie było spotkanie z uroczym czerwonym kozakiem – i nie o but tu chodzi. Rósł przy ścieżce. I to ja, ślepa na grzyby, go zauważyłam. 
 

Grzybowa niespodzianka zapowiadała, że trasa może być też z miłymi zaskoczeniami. Najpierw udało się pokonać moją największą obawę, że strumyk, który oddziela nas od dębów będzie trudny do przebycia. Spotkanie z nim dało dowód, że jest on wąziutki i niegłęboki.
 

W tej sytuacji po krótkim wahaniu zdecydowałam, że pójdziemy świetną drogą na północ wzdłuż strumienia i we właściwym momencie go przekroczymy, żeby na drugim brzegu poszukać dębów. Tak też zrobiliśmy. 
 

Ścieżka do dębów „sama” się znalazła i za chwilkę wyłonił się pierwszy z pomnikowych okazów. Na razie nie wiemy, który. Otóż według informacji leśniczego, z którym rozmawiałam telefonicznie 3 lata temu, powinien to być Miedziar. Mapka internetowa podaje, że to Radziej. Na dwoje babka wróżyła. Nie mieliśmy miarki, żeby sprawdzić obwód pnia (Miedziar jest o pół metra szczuplejszy). Niezależnie od imienia dąb okazały, pomnikowy.  
 


W pobliżu wije się nasz strumyk. Wypadało do niego zajrzeć i sfotografować jego meandry.
 


 
Wróciliśmy na ścieżkę, żeby po kilku minutach spotkać się z drugim pomnikowym dębem (historia z imieniem ta sama). Ten jest obwieszony kapliczkami – takie drobne maleństwa na potężnym pniu. I pewnie dlatego miałam wrażenie, że to jest potężniejszy z dębów – Radziej. 
 



Ścieżką podeszliśmy do bitej drogi. Mogliśmy od razu skrócić trasę idąc tą drogą w prawo, ale żal było tak miłego i ciepłego dnia. Ruszyliśmy w lewo, a dalej czekało na nas wejście na Kamieniec.
 

Tym razem podchodziliśmy od północy, nie było wiec uciążliwej wspinaczki, jaką zaliczyliśmy podchodząc od południowego wschodu. Łatwiej, nie znaczy lepiej – nudno było, ot, takie dreptanie po lesie. I to nie zawsze ścieżkami. Bo te, choć zaznaczone na mapie, w terenie gdzieś znikały. 
 

A i sam szczyt nie jest oznakowany. W końcu uznaliśmy, że go zdobyliśmy i rozpoczęliśmy wędrówkę do drogi. Tu ewidentnie kolega Ed był w swoim żywiole – na takich beznadziejnych odcinkach lubi on wychodzić na czoło i cieszyć się wyprowadzeniem grupy na prostą.
 
jeden z kamieni na Kamieńcu
 

Dalsza trasa przebiegała drogą asfaltową (poprzednie przejście zimą ukryło przed nami ten fakt pod śniegiem) w kierunku szczytu Skalnej Górki. I ten nie jest zaznaczony w terenie, ale po prostu znów uznaliśmy, że go zdobyliśmy i mogliśmy iść dalej.
 
młody bukowy las 
 
Teraz to już zwijanie wycieczkowej pętelki, czyli przejście skrajem lasu do punktu startu. 
 


Tu najbardziej wypatrywałam trzeciego dębu, z którym chciałam się spotkać. I do niego dotarliśmy – to dąb z wypaloną dziuplą u podstawy. Niektóre konary ma już suche, ale wciąż żyje. 
 

I tak oto dotarliśmy na metę naszej trasy. Liczyła 14 kilometrów i była raczej prosta. Na rower świetna, z wyjątkiem ścieżki do dębów. Tu bym radziła nie korzystać z naszego dojścia od strony strumienia, a podjechać bitą drogą do drogowskazu kierującego w stronę dębów, zostawić rower i zejść do nich. Potem można wrócić tą samą ścieżką i kontynuować przejażdżkę po lasach, a te są tu naprawdę piękne – bukowe, z cieniem i plamami słońca. Co do szczytu Kamieńca  nieodwołalnie rezygnujemy z kolejnych prób zdobycia go. Nachodzi się człowiek i nie ma pewności, czy go rzeczywiście zdobył. 
 
 
I tylko mały smuteczek na zakończenie – jesień nam się zaczyna cichcem zakradać…
 

Zdjęcia – Edek i ja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz