Lubimy tam wracać. Ostatnio byliśmy w wąwozie 2 lata temu
(tu link). Tym razem startujemy w okolicy zapory Wióry.
widok na zalew z tamy
Dalsza droga prowadzi skrajem szosy aż do wejścia w tę jedyną,
właściwą drogę, która przechodzi obok słupka z numerem mojego pokoju w
akademiku. Droga jest, gorzej ze słupkiem – przewrócił się. Ale nadal trwa na
stanowisku.
Po lekkim zakręcie w prawo docieramy do miejsca, gdzie
odwiedzamy samotny kamienny krzyż. Historię tego miejsca wspominamy przy okazji
każdej wycieczki, pamiętamy o chłopcach, którzy tu przychodzili, a już od lat
nie żyją. (W tym linku opisałam wszystko dokładniej).
Teraz pora skierować się w las. Bez ścieżki, na wyczucie.
Nigdy nie wiadomo, w którą z odnóg wąwozu trafimy. Zwykle udaje się to samo zejście.
Nieco strome, przegrodzone drzewami, które się nie utrzymały i tarasują drogę. Znów
się udało. Czego dowód na zdjęciach.
Potem następuje przejście dnem wąwozu. Połączone, rzecz
jasna, z milionem wspomnień z poprzednich wycieczek w to miejsce.
Zwykle też zaglądamy do poprzecznych odnóg. Te nie są tak
spektakularne, ale ciekawość wygrywa z rozsądkiem.
Mam wrażenie, że tym razem w wąwozie jest jakby posprzątane
– nie leży dużo powalonych drzew, które dwa lata temu tarasowały ścieżkę. Już
zapewne zaczynają się wtapiać w podłoże. Zauważamy raczej gałęzie.
I jakoś tak nie wiadomo, kiedy wąwóz się kończy. Dawniej
wychodziliśmy z niego na pola Prawęcina. Ostatnio kierujemy się w jedną z odnóg
i zaczynamy spokojne podejście do drogi w kierunku Dołów Opacich.
Kolega Ed bezbłędnie wyprowadza nas prosto na teren
kamieniołomu w Dołach Opacich.
I znów zachwycamy się ścianą z ułożonymi ukośnie
dolomitami i piaskowcami.
Leżą tak sobie 380 milionów lat i nie zwracają uwagi
na marne istotki, które przez chwilę przemkną obok nich, poszukają ciekawych
form skalnych. Jeszcze chwilka i pojawią się następne istoty, a skały w swym
majestacie będą trwać kolejne wieki.
W dalszej drodze przechodzimy obok nieczynnego młyna (jakaś
forma agroturystyki się tu pojawiła, ale nie robimy reklamy).
Zaglądamy też nad
Świślinę.
Potem jeszcze mały spacerek niebieskim szlakiem, czyli po
prostu szosą w stronę zapory.
I już po wycieczce. Mapki trasy nie będzie, bo jest podobna
do tej sprzed dwóch lat, a drogi, którymi szliśmy nie są zaznaczone na mapach.
Dodam, że przeszliśmy ledwo około 7 kilometrów, a nasza trasa na pewno nie
nadaje się na rower.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz