niedziela, 11 września 2016

Jak zdobywaliśmy Osieczyńską Górę

Powiecie – bez problemu. Przecież to kolejny z mikrusów świętokrzyskich. No to znajdźcie szczyt tej góry. 

Osieczyńska przed nami (widok z Zalezianki)
 
Wszystko zaczyna się prosto. Droga prosta jak drut. Ba, nawet asfaltowa. Z widokami na lekko zamgloną okolicę. W oddali widać Łączną. 


dwa aparaty - dwa pejzaże z mgłą 
 
Z tego wniosek, że ruszamy na dobrze znaną trasę z Gozdu w stronę Zalezianki. Zapowiada się kolejny upalny wrześniowy dzień, więc wystartowaliśmy skoro świt – koło wpół do ósmej (gdyby nie my, kierowca busa miałby pusty przebieg).  

w kąciku przyrodniczym czerwone galasy (cała masa pojawiła się przy drodze)

kalina koralowa
 
Z lekkim znudzeniem fotografujemy małe oczko wodne przy drodze w lesie, leśniczówki Osieczno nie zaszczycamy nawet krótkim spojrzeniem – nuda. 

oczko wodne przy drodze (dziś dziwnie ruda woda)

ciągle ta sama droga

przed siebie 
 
Prawdziwa wyprawa ma się zacząć w miejscu, które zwykle rozsądnie omijamy – tam czerwony szlak pieszy skręca na zachód i prowadzi na szczyt Osieczyńskiej Góry. Kilometerek leśną ścieżką, szlakiem. No nic trudnego.
Ale ktoś tu popracował. I od razu wiadomo, że nie bobry. Wziął puszkę szarej farby, pędzel i zamalował znaki czerwonego szlaku. Taki cwany miś. Czemu to zrobił? 

był szlak i już go nie ma
 
Mam dwie koncepcje. Może szlak został rzeczywiście wycofany z użycia (ale zapowiadano tylko czasowe jego ograniczenie), albo szykuje się nowe znakowanie. Oby to drugie!
Na szczęście cwaniak z puszką nie zna dobrze starego szlaku i go zgubił, albo mu się nie chciało włazić w las i po jakimś czasie znakowanie szlaku wraca. A my mamy cel –  zdobyć szczyt (jest w koronie Gór Świętokrzyskich). Porządnie się ubłociliśmy, trochę nas poharatały gałęzie, ale szczyt zdobyty. W każdym razie tak nam się wydaje, bo nie ma jakiegoś specjalnego oznaczenia. 


las w okolicy szczytu
 
Docieramy do kolejnej bitej drogi, gdzie dawny szlak przechodzi na drugą stronę. I jak myślicie? Jest? Nie! Znów zamalowany.
Ale to już nie nasz problem. Maszerujemy sobie dalej bitą drogą, rozkoszujemy się cieniem i zmierzamy spokojnie ku domowi. Drugi raz szczytu zdobywać nie mamy ochoty. 
W lesie spory ruch – dużo rowerzystów, spotykamy i biegaczy, którym upał nie straszny. 

kapliczka na rozstaju dróg (już była na blogu i pewnie jeszcze się pojawi przy kolejnych relacjach z tej okolicy, bo to bardzo charakterystyczny punkt)

 pień Irokez

ten jak Kuzyn To z rodziny Addamsów
 
Ale już po wyjściu na ulicę w Skarżysku decydujemy się zakończyć wyprawę – jest południe, przeszliśmy 16 kilometrów, mamy bus – pora wracać do domu.

Zdjęcia – Janek i ja

6 komentarzy:

  1. Znam trasę... było błoto po kostki - pokazana atrakcyjnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście odcinek błotny znacznie się skrócił. Ja mam ochotę przejść dalszą cześć tego :"nieobecnego" szlaku - tam to dopiero było błoto!

      Usuń
  2. Na szczytach powinny być z urzędu stawiane tabliczki z nazwą i wysokością :) dawniej jakoś dało się stawiać słupki triangulacynje na szczytach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam takie samo zdanie. Niestety - kolega zdobywa odznakę "Korona Gór Świętokrzyskich", wchodzimy z nim na szczyty z tej korony i nawet nie ma mu gdzie zdjęcia zrobić, żeby udokumentować, że był na szczycie. Drzewo czy krzak mogą rosnąć wszędzie. Łatwiej wydać książeczkę do odznaki niż zapewnić możliwość udokumentowania poprzez ustawienie choćby tabliczki.

      Usuń
  3. Chyba sam zacznę odznaki zbierać bo już kilka razy prowadziłem dialog w stylu:
    - a ty jakie masz odznaki?
    - no w sumie to nie mam
    - to ty tak na darmo chodzisz?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W gruncie rzeczy przyjemna zabawa. I w dodatku sprzyja urozmaiceniu tras.

      Usuń