I
to na dłuższy czas. Na niedzielnej wycieczce tak nas, skubaniec, wystawił, że
szkoda gadać.
A
taką piękną wycieczkę zaplanowałam…
Wystartowaliśmy
w Piętach – tam niewielki staw. Pomyślałam: będzie wycieczka od stawu do stawu.
staw w Piętach
Kolega
Ed nastawał na przejście naszą ulubioną alejką brzozową w kierunku Sołtykowa,
ale ja twardo postanowiłam trzymać się szlaku. I jak mi się odwdzięczył?
Spory kawałek prowadził asfaltem – niech by i tak, skoro ma wyznaczone. My sobie gadu-gadu, las
się zbliża i już się cieszę, że zaraz przyjemna leśna ścieżka szlaku, zero
stresu, odpoczynek przed drugą częścią wędrówki, która miała prowadzić nowymi
ścieżkami do Stąporkowa.
jesienne bazie
Kamienna w okolicach Sobótki
No
i szlak sprawił nam niespodziankę roku – doprowadził do Kamiennej, na której
jest nawet kładka. Chodziliśmy nią, kiedy jeszcze szlaku nie było. Oto dowód:
kładka przez Kamienną w roku 2010
A
teraz kładka znika pod wodą. Ani do niej dojść, ani po niej przejść.
kładka na środku rozlewiska
rozlewisko Kamiennej - nie przedostaniesz się bez łodzi
Ja
rozumiem – bobry działają. Ale przecież ktoś ten szlak całkiem niedawno
wyznaczył, czyżby znakujący uznali, że taki szlak to tylko sztuka dla sztuki i
wcale nim nie chodzą, choćby dla sprawdzenia, w jakim jest stanie? Nie wierzę,
że to rozlewisko pojawiło się w ubiegłym tygodniu.
No
dobrze, nowy mostek nie jest łatwy do zrobienia, ale można było w Piętach
przymocować tabliczkę – dalszy odcinek szlaku niedostępny, obejście taką, a taką
drogą, albo wyznaczyć nową trasę, jak to ma miejsce na niebieskim szlaku w
okolicach Burzącego Stoku, gdzie też działają bobry.
Ciekawa
jestem, co po dotarciu nad Kamienną zrobią przybysze z dalszych okolic. My mamy
szczęście – jest z nami kolega Ed, który ma świetną orientację w terenie oraz mapę w innym kawałku niż mój, czyli
z terenem na wschód od owego nieszczęsnego szlaku i przejmuje dowodzenie nad
naszą tonącą łajbą.
Maszerujemy
na północ – jest na razie dobra droga z możliwością dotarcia do Kamiennej, ale
kilka prób przekonuje nas, że możemy porzucić wszelkie nadzieje na przejście
tej rzeki – jest szeroko i dosyć głęboko.
tama na Kamiennej
rzeka nieco bardziej na północ od tamy
Droga
też nam się kończy; wkraczamy na teren, po którym jeździ ciężki sprzęt leśników
– koleiny pełne błota wciągają gapę, czyli mnie. Na szczęście zostałam
wyciągnięta z błota po kostki bez wzywania helikoptera.
poziom zanurzenia
W
końcu docieramy do brukowanej leśnej drogi, która prowadzi do szlaku
niebieskiego i do źródła Biały Stok. O, jakaż to ulga i radość –podłoże pewne i
suche, nawet słońce wyjrzało.
jest luksus
ciekawy pień
jesienne modrzewie w słońcu plus przedziwne "płotki"
Przy
źródle zwykle jadamy śniadanie, więc i tym razem robimy mały postój.
Biały Stok
początek biegu Kamiennej
źródło przy pracy
Wracamy
na niebieski szlak, który może nas zaprowadzić do piekielnego albo w okolice
Rędocina. Chyba nietrudno zgadnąć, co wybraliśmy.
Rędocin - wieś garncarzy
W
Rędocinie trafiła nam się gratka nie lada – tutejszy garncarz, pan Henryk
Rokita, zgadza się otworzyć dla nas swój warsztat mieszczący się w starej
szopie zbudowanej jeszcze przez jego ojca. Szopa już nieużywana, pan Henryk
liczy sobie 87 lat i narzeka na nogi, ale swoje prace chętnie pokazuje.
Podziwiamy garnki, dzbanuszki, kogutki. Jest nawet kilka niedźwiedzi. No i
Chrystus Frasobliwy w paru odmianach. A najbardziej dumny jest artysta z Piety,
którą zdejmuje z półki, żeby nam zaprezentować w pełnej krasie.
koło garncarskie i walec do "wyciskania" gliny
typowy garnek z Rędocina
gliniany zwierzyniec
Frasobliwy
Pieta
Żegnamy
się w nadziei na kolejne spotkanie i maszerujemy asfaltem w stronę
Mroczkowa.
pan Henryk Rokita
Żadne atrakcje leśne już nas nie kuszą. Poza tym asfaltowa szosa i tak prowadzi lasem, podziwiamy dorodne dęby obwieszone kapliczkami.
przydrożne dęby - ten drugi ma wyryte na pniu "Zbyszko"; nie wiem, czy to jego imię, czy podpis wandala
Zauważamy
leśną dróżkę prowadzącą do samotnej mogiłki w lesie. To miejsce, gdzie zginął w
styczniu 1945 młody chłopak, Antoni Szczuka. Zarówno data śmierci (17
stycznia), jak i napis „zginął z rąk okupanta” dają wiele do myślenia i nie rozwiązują zagadki tej śmierci.
kamień pamięci Antoniego Szczuki
Po
przejściu lasu lądujemy w Mroczkowie, a potem drepcemy jeszcze do sąsiedniej
wsi Górki, żeby nie marznąć w oczekiwaniu na bus.
pożegnalny rzut oka na Kamienną w Płaczkowie
Tak
więc – szlak nas zawiódł i nieprędko się zdecyduję na powtórne z nim spotkanie,
ale wycieczka (17,5 km) była mimo wszystko udana.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Fajna trasa... bobry zdecydowanie przesadzają.
OdpowiedzUsuńMieliśmy szczęście z tą trasą, bo naprawdę mogło być dużo gorzej - taka niespodzianka. Nie wiem tylko, czy uda mi się jeszcze kiedykolwiek zrealizować tę trasę, którą zaplanowałam. Muszę rozważyć inny wariant.
UsuńPontonik przenośny pneumatyczny praktycznie przydatny... proponuję ;)
OdpowiedzUsuńZnakarz się nie popisał, pytanie brzmi czy był to ktoś z PTTK czy z gminy? Zawsze najtragiczniej jest tam gdzie jednym się kompetencje kończą a innym zaczynają, choć wcale tu tak być nie musi.
Ten garncarz świetny!!! Najczystrzy smak wędrowania, to właśnie przy spotkaniach z takimi ludźmi.
Rozważamy zakup pontonu i wyznaczenie osoby odpowiedzialnej za noszenie tegoż. ;)
UsuńZrobiłam rekonesans na temat szlaku - wszyscy się teraz wypierają, bo to nie jest szlak PTTK, a problem pojawił się na granicy gmin. I mamy pat.
Spotkanie z garncarzem to nagroda za trudy całej wyprawy. szkoda tylko, że rozmowa z nim mocno utrudniona, bo pan słabo słyszy, ale dobrze mówi. Więc i tak można się sporo dowiedzieć.
Można też rozważyć noszenie butli z helem i poręcznego balonu - w razie napotkania rozlewiska, po prostu nad nim przelatując ;-)
UsuńTe szlaki gminne to czasami koszmar. Unia pewnie dała pieniądze na "zagospodarowanie turystyczne" - to szlak wyznaczyli, a potem, zapomnieli.
Pomysły masz coraz lepsze. My zamierzaliśmy wybrać najsilniejszego, który będzie wszystkich po kolei przenosić. Chętnych do startu w wyborach brak.
UsuńZe szlakiem jest właśnie tak, jak piszesz. Mnie on od początku wkurzał, bo wszystko wskazywało na to, jak się rozwinie. I nie myliłam się, niestety.