Nigdy nie chciałam jechać do kraju, którego języka nie znam.
Obawiałam się, że sobie nie poradzę – zaginę, umrę z głodu lub pragnienia, no
lipa będzie. Aż tu nagle pojawiła się możliwość wyjechania na Istrię.
Pojechałam. Wróciłam. A skoro piszę tę relację, to znaczy, że żadne z moich
obaw się nie spełniły. Jak to było możliwe, opowiem w tej i kilku następnych
relacjach. Tak czy inaczej bez spotykania świetnych i pełnych zrozumienia
ludzi, mogłabym mieć trochę problemów.
Już na początek, zanim jeszcze dotarłam na miejsce,
otrzymałam informację od pilotki naszej grupy wycieczkowej, że po Umagu kursuje
„pociąg turystyczny”, który ułatwi mi zwiedzanie odległych zakątków tego
pozornie niewielkiego (nieco ponad 7 tysięcy mieszkańców), a jednak
rozciągniętego wzdłuż wybrzeża miasta.
Hotel, gdzie nas zakwaterowano, znajduje się w 2/3
odległości między starówką, a miejscem wykopalisk. I to kusi, i to nęci. A
czasu niewiele. W tej sytuacji w sukurs przyszedł nieduży pojazd.
jeden z plażowych widoczków uchwyconych w czasie przejażdżki
Najpierw podwiózł mnie wzdłuż wybrzeża do nadmorskiej
promenady w pobliżu portu rybackiego. Skąd wiem, że port akurat rybacki? Nos mi
to powiedział. A poza tym na promenadzie umieszczono pomnik „Era Pisces
(Patronka Rybaków)”.
Miałam niespełna 40 minut do odjazdu mojego pociągu (kursuje co 20 minut; bilet kosztuje 4 euro),
postanowiłam więc pobieżnie rzucić okiem na starówkę. I od razu napatoczył się
starszy pan, który formalnie mnie doprowadził do jednej z wież dawnych murów
obronnych. Nie pytajcie, jak się porozumieliśmy. Skutecznie.
Potem wypatrzyłam między murami wysoką dzwonnicę.
Nietrudno
się domyślić, że w jej pobliżu powinien być kościół. To barokowy kościół Wniebowzięcia NMP i św. Peregryna
(jest on patronem miasta).
Sama zaś dzwonnica pochodzi z roku 1651, a jednym z
ważniejszych jej elementów jest płaskorzeźba przedstawiająca weneckiego lwa.
Świadczy to o wielowiekowym związku miasta z Republiką Wenecką. Trzeba jednak
dodać, że owa płaskorzeźba pierwotnie znajdowała się na budynku ratusza, a na
dzwonnicę przeniesiono ją po zniszczeniu ratusza przez pożar w latach 20.
ubiegłego wieku.
wenecki lew z łapą opartą na otwartej księdze (później dowiedziałam się od przewodniczki, że podobno otwarta księga świadczy o tym, że miasto dobrowolnie przeszło pod opiekę Republiki Weneckiej, czytaj: poddało się bez walki)
Kościół i dzwonnica znajdują się na Placu Wolności, od
którego prowadzą ku morzu urocze ciasne uliczki, nad którymi nierzadko powiewa
jak flagi na wietrze rozwieszone od domu do domu pranie.
Jedna z uliczek doprowadziła mnie znów do murów miejskich i
jednej z ich kamiennych wież – to obecnie budynek muzeum, a niegdyś część
średniowiecznego systemu fortyfikacji – Wieża Biskupia.
W drodze na przystanek pociągu rzuciłam jeszcze okiem na
niewielki kościół pod wezwaniem św. Rocha zbudowany po epidemii dżumy w 1507
roku. Podobno ma interesujące malowidła na stropie, ale nie miałam czasu, aby
tam zajrzeć.
Czemu się tak spieszyłam? Zależało mi, żeby zdążyć przed
przypływem na cypel położony na północ od Umagu. To cypel Sipar, na którym
znajdują się ruiny zatopionego starożytnego miasta Sipar. W czasach rzymskich
istniało tu miasto, które zostało zniszczone około roku 867 w walkach między
księciem Chorwatów a wenecjanami.
Przypływ już się zbliżał. Większość zwiedzających teren
wykopalisk zmierzała ku brzegowi. A ja twardo brnęłam w głąb morza, żeby
zobaczyć pozostałości murów. Gdzieś tu podobno znajdowała się wielka sala,
gdzie indziej pięciokątna wieża. Widok ruin daje spore pole do popisu dla wyobraźni.
Archeolodzy znaleźli tu liczne przedmioty codziennego użytku.
Teraz można jedynie wypatrzyć pozostawione przez nich ciekawostki.
znalazłam w sieci informację, że to jest kamień z otworami do tłoczenia oliwek, a pochodzi z przełomu 3. i 4. wieku n.e.
ale to mi wygląda na odcisk jakiejś prehistorycznej rośliny, chociaż podobne do prac artystki NeSpoon
Zagapiłam się na ciekawostki, a tu przypływ coraz bliżej.
Właściwie już się zaczął i cypel z wolna zmienia się w wyspę. Zdążyłam się
jeszcze wydostać na brzeg, ale już nie sucha stopą.
Na zakończenie krótkiej i siłą rzeczy niepełnej opowiastki o
Umagu zachód słońca na jednej z adriatyckich plaż tej miejscowości.
I to tyle na początek. Innym razem opowiem o kolejnych
miasteczkach Istrii, do których udało mi się zajrzeć.
PS Oprócz starszego pana spotkałam jeszcze kilku pomocnych
Chorwatów (komunikacja na migi lub domysły), którzy pomogli mi odnaleźć moje
zgubione w pociągu „telefoniszcze”, Niemca, który mnie skierował prosto na
wykopaliska i Rumuna z córką, którzy zostali na cyplu dłużej niż ja (oby nie do
porannego odpływu).
Zdjęcia mojego wyrobu
Podziwiam,sama w nieznane... no.no.
OdpowiedzUsuńPojechałam z grupą, ale zwiedzać lubię po swojemu. Zażyłam więc swobody.
Usuń