… i nie tylko.
Otóż to słoweńskie miasto jest położone na trójkątnym
półwyspie wdzierającym się w morze ostrym klinem. Najstarsza część miasta była
otoczona murami obronnymi już we wczesnym średniowieczu. Później powstawały
kolejne jego kręgi wysunięte bardziej na
południowy wschód aż na początku szesnastego wieku mury obronne otoczyły całe
miasto na półwyspie. W tej sytuacji nie było łatwo wedrzeć się do takiej
miejskiej twierdzy.
Do ataku przygotowuję się z
najlepszego punktu widokowego. Logika wskazuje, że musi on się znajdować
poza ścisłym centrum miasta, żeby wszystko dobrze obejrzeć i zaplanować. Takie
miejsce wskazała mi nasza pilotka. No, powiem wam, rewelacyjne. W dodatku mało
znane – w żadnym materiale internetowym o Piranie nie znalazłam o nim wzmianki.
Otóż pomaszerowałam ulicą Grudnova po schodkach w górę. Właściwie to dziś nie
jestem pewna, czy wybrałam dobre schody, bo w pewnym momencie rozdzieliły się w
prawo i lewo. Poszłam bardziej stromo w lewo. Dotarłam na niewielki punkt
widokowy z ławeczką. Przede mną rozpościerało się całe miasto jak na dłoni.
Kiedy już wyrównałam oddech, mogłam zaplanować atak na mury
miejskie – trzeba było zejść i maszerować stale w prawo, a dotrę do nich.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie sprawdziłam, dokąd
prowadziła druga odnoga schodów. Nawet nie żałuję – Piran daje duże możliwości
wspinana się po przeróżnych schodach. Było w czym wybierać.
Na dole udało mi się dotrzeć do podobno najładniejszej
renesansowej bramy z trzeciej linii murów miejskich. To Porta Marciana
(wszystkie nazwy występują tu w dwóch wersjach językowych – słoweńskiej i
włoskiej) skutecznie zasłonięta przez markizy restauracji. Jest ona jawnym
dowodem na wiele wieków panowania Wenecji w Piranie (Pirano). Naprzeciwko bramy znajduje się malutki
kościółek św. Rocha.
A w prawo prowadzi ulica – schodki. Spotkana na niej kobieta
doradza najkrótszą drogę do murów miejskich. Posłuchałam. Chyba niepotrzebnie.
Ta droga to kolejny milion schodów pod górę.
Ale wreszcie jestem przy ładnej ostrołukowej bramie
miejskiej – to Rašporska
vrata. I ta brama stoi otworem. To może jednak wcale nie trzeba wojska, żeby
zdobyć Piran?
Po
prawej stronie bramy wznoszą się wysokie zębate mury obronne z przełomu 15. i
16. wieku. To one były doskonale widoczne z mojej ławeczki. Ich zdobycie
okazuje się dosyć proste – wystarczy 3 euro na bilet i już można rozpocząć
wspinaczkę na kolejne schody i baszty.
Dziwne te baszty – z jednej strony zupełnie otwarte, jedynie z balkonikami.
Można co piętro się zatrzymywać i podziwiać widoki. Na schodach warto uważać,
bo nawet taki jamnik niskopienny jak ja oberwał solidnie po głowie podczas
podchodzenia.
Zdobyte
mury obejrzałam dosyć dokładnie, chociaż nieco mnie tam przewiało, bo dzień był
chłodny i wietrzny.
Chwila
odpoczynku i schodzę (nareszcie w dół!) na starówkę. Przechodzę obok kolejnej
części pirańskiego muru obronnego i wciskam się w naprawdę wąziutkie uliczki.
Przy jednej prawie nie zauważyłam piętnastowiecznego kościółka MB Śnieżnej.
Można do niego zajrzeć przez drzwi, co pozwala obejrzeć barokowy ołtarz główny, a w łuku tęczowym malowidło powstałe w latach 1450 – 60 przedstawiające Ukrzyżowanie.
Tuż obok
kościół i klasztor Minorytów. Bardzo stary lecz wielokrotnie przebudowywany –
sporo w nim baroku. Ładnie się prezentują krużganki klasztorne, które wyglądają
jak renesansowe, a powstały na przełomie 18. i 19. wieku.
Klasztor
okazał się ważnym miejscem dla najbardziej znanego muzyka wywodzącego się z
Piranu. Tu zdobywał muzyczne wykształcenie włoski skrzypek i kompozytor Giuseppe
Tartini, większość życia spędził z dala od rodzinnego miasta, ale rodacy
pamiętają o nim i jego imieniem nazwali główny plac miasta powstały w drugiej
połowie 19. wieku na miejscu zasypanego basenu portowego.
Plac
otaczają eleganckie budynki będące siedzibami miejskich instytucji, a przed
ratuszem wystawiono pomnik kompozytora.
postać Tartiniego na pomniku pokryta patyną, zwróćcie uwagę na smyczek w jego ręku to wyraz uznania dla niego jako nauczyciela gry na skrzypcach, któremu zawdzięczamy współczesny styl gry na tym instrumencie (nie zaznał jednak szacunku od wandali, którzy go czasem podkradali kompozytorowi)
Z
ciekawszych obiektów przy placu warto zauważyć trzynastowieczny kościół św.
Piotra przebudowany na początku 19. wieku i gotycką kamieniczkę nazywaną
„Wenecjanka”. Ma ona eleganckie kamienne zdobienia na frontonie, a najbardziej
uroczo prezentuje się narożny balkon. Zza tej kamieniczki wygląda skromna
kamienica secesyjna, której chyba nikt nie zauważa.
fasada kościoła św. Piotra (nad wejściem płaskorzeźba przedstawiająca wręczenie kluczy do Nieba świętemu Piotrowi)
triforium Wenecjanki
słynny balkonik chwilowo pusty, bo zwykle okupowany przez turystów - ja też na nim stałam
słynny balkonik chwilowo pusty, bo zwykle okupowany przez turystów - ja też na nim stałam
Kontynuuję
zdobywanie miasta. Przechodzę obok barokowej bramy św. Jerzego, do której
dobudowano Pałac Sędziowski i mało kto uważa ową bramę miejską za bramę,
wszyscy myślą, że to część pałacu.
brama św. Jerzego (podobno Piran jest wyjątkowo mało obełganym przez turystów miastem, nie mogę się z tym zgodzić)
Jestem
już poza obrębem murów miejskich, ale mam na oku pewien cel. To pomnik Dragana
Sakana, człowieka, który zasłużył się dla reklamy. Może to brzmi głupio, ale
pomyślcie sami, jak wyglądała siermiężna reklama, a raczej propaganda w
demoludach. Sakan podszedł do niej nowocześnie i profesjonalnie, naukowo. Zdobył wiele prestiżowych nagród. I pewnie
dlatego po śmierci zasłużył na niezwykle oryginalny pomnik, który jest formą makiety
jego ukochanego miasta zbudowaną z książek.
Skoro i
taki Piran obejrzałam, to kieruję się do obiektu, który na makiecie wygląda jak
korek od szampana. Jest to kościół MB od Zdrowia z kolejnym najlepszym punktem
widokowym, czyli latarnią morską.
Kościół
i latarnia znajdują się na samym końcu półwyspu. Kiedy już tu się dotrze, ma
się tylko nabrzeżną promenadę, kamienistą plażę i bezkres morza przed sobą.
Można
też dostać się na koniec półwyspu zdobywając kolejne pozostałości murów
miejskich w postaci otwartych dla wszystkich bram miejskich. Ja się trochę
naszukałam gotyckiej bramy o nazwie Dolfinowa vrata, nazwanej tak od nazwiska
burmistrza Dolfina. Zdobi ją herb burmistrza z trzema delfinami i wyryta data
budowy – 1483 rok.
Zdobyłam
też bramę prowadzącą do morza (Milijska vrata) i jeszcze jedną tuż za Placem
Tartiniego Poljska vrata. Wiem, że to jeszcze nie wszystkie, ale i tak
bezkrwawo wdarłam się do miasta. To tyle
bram mi wystarczy.
Poljska vrata (Porta campo)
Został
jeszcze jeden ważny obiekt – widoczny z daleka, prawie niemożliwy do
sfotografowania z bliska. To, oczywiście, katedra św. Jerzego, patrona miasta,
z pięknymi obrazami i pomnikami św. Jerzego oraz św. Mikołaja. Nie ma
możliwości wejścia do wnętrza, mogłam je tylko podziwiać od drzwi.
Podobnie
ma się sprawa z siedemnastowiecznym baptysterium. Zaglądam tylko od drzwi, ale
mogę zobaczyć i ołtarz i rzymski nagrobek przerobiony na chrzcielnicę (mocne,
nie?).
Między kościołem a
baptysterium wznosi się kolejny najlepszy punkt widokowy miasta – wzorowana na
dzwonnicy kościoła św. Marka w Wenecji dzwonnica. Podobno z galeryjki na
szczycie można zobaczyć nawet Alpy. Tego nie sprawdzałam. Spoglądałam tylko na wieńczącą hełm dzwonnicy
figurę św. Michała Archanioła, która podobno się obraca. Przez cały czas ani
drgnęła.
tu najlepiej widać dzwonnicę (a obok niej dialog: "Tato,ile kosztuje bilet? 3 euro, ale mamie powiedz, że 2,50.")
Schodząc ze wzgórza
z katedrą wiem, że mury miejskie i
miasto zdobyłam, ale chętnie bym tu jeszcze wróciła, żeby się z nim
zaprzyjaźnić. A na pożegnanie z Piranem dwa zdjęcia zrobione w okolicach mariny.
Zdjęcia znów mojego wyrobu
Super fotorelacja... palce lizać.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Kiedy robiłam zdjęcia, cały czas miałam wrażenie, że są nieostre. Chyba błękit nieba tak mnie mylił.
Usuń