Zmienia się nam ta góra przez lata, ale my niezmiennie
lubimy tu zaglądać.
Tym razem startujemy u podnóża góry we wsi Zelejowa.
Podchodzimy szlakiem. Coraz to trudniejsze. Ostatnio przy szlaku upadło wiele
drzew i czasem niełatwo się przedrzeć. Dajemy radę.
Kolejne atrakcje zapewnia grań Zelejowej. Jeśli o mnie
chodzi, to dużą pomocą w jej pokonywaniu są dłonie, które służą jako podpora na
trudniejszych odcinkach.
Aparat fotograficzny po każdorazowym użyciu trzeba schować
do futerału, żeby się przypadkiem nie potłukł o skały. To spowalnia tempo, ale
przynajmniej wydłuża czas spotkania z górą i roślinami na niej.
Docieramy do kamieniołomu "Szczerba", gdzie wydobywano różankę
zelejowską. I on zarasta. Pionowa ściana, na która niegdyś chętnie wspinali się
sportowcy, jakaś taka teraz osamotniona, schowana w zieleni.
Dalej wędrujemy ścieżką edukacyjną, na której tablice
informacyjne zachwalają urodę grani i ciekawą roślinność, która tu rośnie na
podłożu wapiennym. Grań jest, ale coraz bardziej ginie w roślinności. Tym razem
szczególnie dużo tu bodziszka czerwonego.
Przed nami jeszcze kolejny kamieniołom – to Kamieniołom
Zachodni i szczelina Kwarcytowa Szpara ze śladami po wydobyciu rud ołowiu.
Takie informacje podane są na jednej z tablic informacyjnych. Taki laik, jak
ja, nie jest w stanie tych wszystkich śladów wyszukać i nawet, jeśli je widzi,
prawidłowo rozpoznać.
Po krótkim postoju przy nowej wiacie dla turystów ruszamy w
dalszą drogę szlakiem niebieskim. Wszystko jest tak dobrze znakowane, że nawet
mapy nie trzeba wyciągać z plecaka. Droga prowadzi między lasem a polami.
Potem niewielkie podejście na górę Żakową i spotkanie z
jaskinią Piekło (to Piekło pod Skibami w odróżnieniu od innych Piekieł w
okolicy).
Tym razem spędziliśmy trochę czasu we wnętrzu i najpierw w świetle
latarki, a potem z błyskiem flesza udało nam się obejrzeć i uwiecznić szatę
naciekową jaskini. Internetowa encyklopedia wybrzydza, że uboga ta szata, ale
mnie się podoba. To podobno polewa kalcytowa.
Po opuszczeniu Piekła spotykamy się z diabłami, które, jak głoszą
miejscowe opowieści, zamieszkiwały jaskinię, z której jakoby miały prostą drogę
do właściwych piekielnych czeluści. Teraz trochę się utemperowały, stoją lub siedzą
w pobliżu jaskini i czarciego tronu. Kto wie, może w księżycowe noce ożywają i
pędzą na bal do Belzebuba…
Jest w pobliżu jeszcze jaskinia Czyściec, ale tak nam się
przyjemnie wędrowało szlakiem przez cienisty las, że nikomu się nie chciało jej
szukać.
Szlak doprowadził nas do drogi szybkiego ruchu. To
najbardziej nieprzyjemny odcinek trasy – w prażącym słońcu i przy
akompaniamencie monotonnego hałasu aut. Zapomnijmy o nim czym prędzej.
Po przekroczeniu obwodnicy opuściliśmy szlak i wdrapali się
wąską ścieżką na szczyt Okrąglicy. Początkowo ścieżka była naprawdę trudna –
przeciskaliśmy się przez wysokie trawy, a potem czekało nas dosyć strome
podejście. Za to później zrobiło się sympatycznie (jedynie szum aut ciągle był
słyszalny), zaś w pobliżu ścieżki spotykaliśmy szczeliny, pewnie pozostałości
po dawnej górniczej eksploatacji zasobów góry.
Po śniadaniu na szczycie Okrąglicy zeszliśmy ścieżką w
kierunku Góry Miejskiej. Napotkaliśmy powstającą ścieżkę edukacyjną – ma już
tablice informacyjne, w obniżeniu terenu ustawiono przyjemną wiatę dla
turystów, są nawet nieopisane drogowskazy. Pewnie za jakiś czas ścieżka
zostanie ukończona i poprowadzi zapewne do kamieniołomu Szewce na zboczu
Okrąglicy.
Nie sprawdzaliśmy tego, bo mapki w Internecie zasugerowały
mi, że gdzieś na podejściu na Miejską powinny być ustawione wiklinowe modele
zwierząt leśnych. Są! Całkiem efektowne i realistyczne. To dwie grupki –
odyniec z lochą i warchlakami oraz jeleń z łanią i cielęciem. Nieco dalej stoi
osamotniony lisek. Bez rodziny. Jak sierotka (ale nie Marysia). Modele wykonane
nadzwyczaj starannie, oddają rzeczywiste wymiary zwierząt.
Do szczytu zostało nam jeszcze kawalątek, ale chciałam
uniknąć docierania do czerwonego szlaku w Czerwonej Górze i męczącego marszu
ulicą w upale, dlatego zarządziłam odwrót w kierunku skraju lasu. Wyszliśmy na
początkowo przyzwoitą drogę polną, która od koniec wpuściła nas w wysokie
trawy.
A za trawami już prawie kładka nad obwodnicą i koniec wycieczki.
Zdjęcia – Edek i ja
Ze wspomnień: aby przejść Pasmo Zelejowskie, zaczynaliśmy od Wiernej Rzeki, gdzie docieraliśmy koleją z przesiadką w Kielcach na Częstochowę. Kończyliśmy w Chęcinach albo dłuższą trasą w Słowiku.
OdpowiedzUsuńMalownicze tereny i widoki, łącznie z wyrobiskiem skalnym na Zelejowej. Trasa dość uciążliwa ze względu na skałki i wąską zarośniętą ścieżkę.
Pozdrawiam - Wiesiek
Dawniej też korzystaliśmy z takich tras z dojazdem koleją lub busem. Pandemia spowodowała duże utrudnienia w komunikacji, dlatego teraz wędrujemy od auta do auta. Plusem jest to, że przy okazji udaje się nam dotrzeć do miejsc, które dawniej były niedostępne, bo przecież trzeba było zdążyć na pociąg lub bus. A w przypadku Chęcin, to już przed pandemią komunikacja w niedziele mocno podupadła.
Ania
Dawno temu sugerowałem dojazdy samochodami... ale było to pojmowane jako ograniczenie bo trzeba było wracać do samochodu. Pamiętam taką pętelkę na Św.Krzyż od strony Kobylej góry - nazwaną zresztą "niespodzianką". :)
OdpowiedzUsuńTeż pamiętam tamtą wycieczkę. Świetna była.
UsuńWtedy było więcej połączeń, ale dopiero teraz zrozumiałam, jakim ułatwieniem jest samochód. Wielu miejsc, do których dotarliśmy w ostatnich latach, dawniej nie można było odwiedzić ze względu na skomplikowany dojazd.
A pętelka? To teraz moja specjalność. Popatrz na mapki tras.
Okazuje się, że wystarczyło tylko zmienić sposób myślenia. No i znaleźć ludzi z samochodami.