Jeden z kolegów zobaczył w folderze zdjęcie wieży widokowej
na szczycie Borowej i zaczął snuć plany spotkania. Narzucała się ta wieża co
chwila – a to tabliczkę kierującą do niej spotkaliśmy, a to gospodarz zagadnął,
że taka świetna. Cóż było robić – trzeba wyruszyć na randkę w ciemno z wieżą.
Wyruszamy z kwatery i zaczynamy literacką wędrówkę ulicami
Słowackiego, Mickiewicza i Konopnickiej. Aż docieramy do tunelu drogowego pod
torami do Wałbrzycha.
Lądujemy na ulicy Ogrodowej w Glinicy. Jesteśmy na żółtym
szlaku, który doprowadza nas na skraj lasu,
gdzie mamy rozdroże dwóch szlaków – naszego żółtego i zielonego. Tym
drugim zamierzam wracać.
Podejście pod Borową całkiem przyjemne. Męczące odcinki
przeplatają się z wypoczynkowymi. Jest
dobrze.
Docieramy do Przełęczy pod Borową. Tu należy zdecydować,
jakim szlakiem podchodzimy na szczyt. Na
mapie widzimy, że partia szczytowa Borowej jest stroma. W rzeczywistości też
taka jest. Nie ma co się oszukiwać. Najbardziej strome będzie podejście
szlakiem czarnym od północy. Tam poziomice gęściutko, gęściutko. I czas
podchodzenia określony na pół godziny. Odrzucamy ten wariant.
Decyduję pójść doskonałą drogą szlaku niebieskiego i
czerwonego. Otacza ona szczytową partię Borowej łagodnym łukiem. Jedno, co
niepokoi, to bardzo strome ściany widoczne w kierunku szczytu.
I wreszcie moment prawdy – czerwony szlak zakręca pod górę.
Ludzie, jak tam stromo! Idę sprawdzić, czy da się podejść. Nie jest łatwo, ale zejść
będzie trudniej. Nie ma odwrotu – trzeba piąć się pod górę.
Najgorszy jest niedługi prawie pionowy odcinek. Tu pomocą
służą korzenie drzew – używam ich jak szczebli drabiny podchodząc na czworaka.
Kolana wyją z bólu, ręce mocno trzymają i upiorne pięć minut mija.
Koledzy na dole przygotowują kijki, żeby podchodzić z ich
pomocą. Ja szukam bezpiecznego miejsca (w pobliżu solidnego drzewa, za które
bym się złapała w wypadku obsuwy) i uwieczniam ich wspinaczkę. Wiem, trochę
dalej byłoby lepsze miejsce, ale zbyt niebezpieczne.
Podeszli. Żyjemy. Można wspinać się dalej. Jest już w miarę
łagodnie. Zdarzają się nawet miejsca z widokami na okolice Jedliny-Zdroju i
Góry Sowie w oddali.
Lekki zakręt w prawo i szlak czerwony łączy się z czarnym.
Oba zgodnie prowadzą na szczyt. A wieży ciągle nie widać. Czyżby nas zwodziła?
Wreszcie jest! Wyłoniła się zza drzew. Jest bardzo zgrabna
(w Internecie przeczytałam, że to hiperbolida jednopowłokowa, a dla mnie damska
sylwetka z wcięciem w talii), ma 16,5 m wysokości i 90 schodków wijących się
spiralnie wokół osi. Podchodzimy.
Tu ja sobie nagle przypominam, że mam lęk wysokości i za
żadne skarby świata nie powinnam patrzeć na dół przez ażurową konstrukcję wieży
i schodów. Tak robię i udaje mi się wejść na szczyt. Teraz tylko patrzeć w dal
i podziwiać widoki, które roztaczają się wokół. Zaprezentuję kilka zdjęć bez
opisu, co to za okolice, bo żeby przeczytać bądź sfotografować tablice z
objaśnieniami, trzeba patrzeć w dół.
Zejście z wieży cudownie łatwe. Schody są prawoskrętne,
czyli nie obciążam chorego kolana.
Na polanie szczytu nie jesteśmy sami – w czasie naszej
eskapady na wieżę dotarła tu liczna i grupa uczniów. Trzeba się ewakuować.
Jeszcze tylko jedna refleksja na pożegnanie z pechową góra, jaką okazała się
Borowa – najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich
(853 m n.p.m.), pokonana w niezbyt uczciwej konkurencji przez Chełmiec, niższy
od niej o nieco ponad dwa metry, zaliczony przez błąd w pomiarach do Korony Gór
Polski. I tu łączę się w bólu ze świętokrzyską Agatą, która, choć wyższa od
Łysicy, także pozostaje w jej cieniu.
Schodzimy szlakiem czarnym na zachód, a potem południe.
Droga szeroka i pozornie rewelacyjna. Rozciągają się z niej nawet widoki na
okoliczne pola i góry. Problem w tym, że nawierzchnia pokryta jest drobniutkim
żwirkiem, na którym nietrudno się poślizgnąć. Trzeba uważać. Kijki okazują się
bardzo pomocne.
Docieramy do Ptasiego Rozdroża, gdzie czarny szlak krzyżuje
się z niebieskim. Podążamy tym drugim. Z tym, że bardzo krótko, bo zaraz
wyłania się zielony i trzeba wybrać jedną z jego dróg. Nie chcemy wędrować na
Jałowiec, wybieramy drogę ku Glinicy.
Ten odcinek szlaku wygląda ładnie, jest jednak monotonnie
opadający w dół – ani chwili odpoczynku dla kolan steranych ciągłym
schodzeniem. Trwa to chyba z pół godziny i wreszcie wypłaszczenie terenu,
chwila oddechu w ładnym lesie i przyjemne miejsce nad wodą na wypoczynek.
Korzystamy z pełnego pakietu relaksującego, a potem
docieramy do żółtego szlaku, czyli zamykamy wycieczkową pętelkę.
Pora wracać do
domu lub odwiedzić pałac w Jedlince, o czym już pisałam wcześniej na blogu.
Zdjęcia tylko moje
Wieża imponująca a podejścia niczego sobie...
OdpowiedzUsuńNiektórzy narzekali, że w prospekcie reklamowym wieża wyglądała na wyższą. Jak dla mnie - w sam raz.
Usuń