O siedemnastej postanowiłam spontanicznie wybrać się na
samotny spacer po okolicy Jedliny-Zdroju. Tak na parę minut, dla rozruszania. Dotarłam
do stacji kolejowej, spojrzałam na górę za moimi plecami. Za daleko,
pomyślałam.
Po prawej stronie, niedaleko kościoła zauważyłam coś jakby
piaskownię. Nawet droga była w jej kierunku. Tam się udałam.
W pobliżu piaskowni sterczał dziwny gość, przyglądał mi się
niezbyt natarczywie, zignorowałam go i poczułam, że powinnam się oddalić.
I tak znalazłam się poza terenem zabudowanym – przede mną
pola i góry. Wiem! Mogę pójść do Olszyńca, obejrzeć kościół pod wezwaniem św.
Anny! Nawigacja podpowiada, że to nawet niedaleko.
Idę. Po pewnym czasie
zauważam, że jestem podejrzanie blisko wieży przekaźnikowej. I staje się jasne,
że wybrałam niewłaściwą drogę.
Nic to. Zawracam i kieruję się najpierw na północny wschód,
a potem na wschód. Droga niestety asfaltowa, ale za to kompletnie pusta – tylko
ja, asfalt i widoki.
Poza tym nie ma nudy – droga a to się wznosi, a to opada.
Podchodzenie bardzo przyjemne, schodzenie odczuwam w postaci bólu w kolanie.
Postanawiam więc, że jeszcze tylko podejdę pod to jedno wzniesieni, z niego na
pewno będzie widać kościół (z internetowego opisu wiem, że jest widoczny na wzgórzu) i zawracam.
A tu guzik. Co wzniesienie, to brak widoku na kościół. Idę
dalej.
W nagrodę dostaję widok zastępczy. Na zabytkowy most
kolejowy zbudowany w latach 1902 – 04. Zawsze to coś.
Drepcę dalej. Teraz już w desperacji. Koniecznie muszę
dotrzeć do kościoła. Jeszcze parę minut i na pewno gdzieś nade mną się wyłoni.
Przy dorodnym drzewie zauważam słabo wydeptaną, niegdyś szeroką ścieżkę.
Ciekawe, gdzie prowadzi… Na pewno nie do kościoła, bo ona w dół jakby.
Ignoruję.
Podchodzę na szczyt kolejnego wzniesienia i nagle po mojej
prawej stronie, nieco poniżej drogi
widzę biały kościół z dwiema drewnianymi wieżyczkami. To musi być ON!
Jest osłonięty drzewami i na pewno nie widać go z dołu.
Podchodzę bliżej. Podziwiam romański portal, okna podobne do
gotyckich, a wiem z opisu, że kościół powstał w roku 1593 jako świątynia
ewangelicka. Po zawarciu pokoju westfalskiego przeszedł w ręce katolików. I ten
status utrzymuje nadal.
Czytałam, że kościół miał charakter obronny i na strychu znajdują się otwory strzelnicze, ale z tego okienka też chyba można było strzelać do wroga.
Nie udało mi się wejść do wnętrza, a podobno jest wyjątkowo
piękne, ale kościół jest otwierany jedynie podczas niedzielnych nabożeństw.
Obejrzałam za to solidne kamienne ogrodzenie z bramą prowadzącą na teren przykościelnego
cmentarza. I tu się okazało, że widziana przeze mnie wcześniej ścieżka właśnie
do tej bramy prowadzi. Widać, że jest nieużywana.
Za kościołem w wysokiej trawie można zauważyć kilka
nagrobnych krzyży i starych nagrobków. Nie podchodziłam bliżej z obawy przed pułapkami czyhającymi
w trawie.
Pora kończyć zwiedzanie, bo robi się późno. Wracam tą samą
drogą, która teraz wydaje mi się dużo krótsza. Nic dziwnego – widoki właściwie
te same, to i nie ma potrzeby się zatrzymywać. No, może czasem.
Przy piaskowni jeszcze dwóch panów dołączyło do mojego
prawie znajomego. Szykują imprezę. Nie zapraszają, ale ucinają ze mną miłą
pogawędkę. Podobno dawniej ten obiekt był ładniejszy. Nie mam odwagi
polemizować i szybko wracam na kwaterę.
Może mapka trasy komuś się kiedyś przyda, to załączam poniżej. Niestety, to nie pętelka - miałam za mało czasu przed wieczorem. Najważniejsze, że zdążyłam na kolację.
Zdjęcia, oczywiście,
tylko mojego autorstwa
Warto było kluczyć...
OdpowiedzUsuńOczywiście. Lubię takie nieoczywiste miejsca. Cóż to za przyjemność jeździć do takich zakątków, o których każdy wie? Mniej znane perełki warto pokazywać.
Usuń