Jeszcze niezbyt ochłonęłam po spotkaniu ze świdnickimi
kamienicami, a tu czekają kolejne obiekty.
Chociaż, co ja gadam – niektóre już
nie czekają. Świdnicki zamek zbudowany przez księcia Bolka I nie jest już nawet
ruiną. Z otaczających go murów obronnych pozostała dawna Baszta Strzegomska, w
której mieści się obecnie restauracja. Brama
nie strzeże już dostępu do miasta, bo to rozbudowało się daleko poza jej
terenem.
Pobliski kościół św. Barbary jest, a właściwie go nie ma, bo
przed wiekami zamieniono go na arsenał, a obecnie znajduje się tu siedziba NOT.
O tym, że była to świątynia świadczą płaskorzeźby przedstawiające święte
Barbarę i Katarzynę przy wejściu do budynku.
Napotkana na Rynku dziewczyna zachęca nas, żebyśmy zajrzeli
do „kościółka”, który jest bardzo lubiany w Świdnicy. To Sanktuarium św. Józefa
Opiekuna Rodzin – barokowy kościół o ciekawym eliptycznym wnętrzu. Prawie go
przegapiliśmy, bo aktualnie trwa remont jego fasady – do wnętrza wchodzimy pod
rusztowaniami. Ale warto.
I wreszcie obieramy kierunek na największą perłę Świdnicy –
znajdujący się na liście UNESCO Kościół Pokoju. Po drodze Basia zauważa na
skwerku niewielki kamienny krzyż pokutny. W tym miejscu jakoby ścięto
książęcego błazna Jakuba Tahua, który zabił podobno księcia Bolka III nim ten
objął we władanie Świdnicę.
Nieco okrążamy teren przykościelnego cmentarza, aż wreszcie
wchodzimy przez bramę obok dawnego domu stróża przekształconego obecnie w
kawiarnię „7. Niebo”.
Zauważamy dzwonnicę, która została wybudowana w roku 1708 –
później niż kościół, bo ten zgodnie z żądaniami Habsburgów nie miał prawa
posiadać dzwonnicy.
Sam kościół jest efektem porozumienia ewangelików z
Habsburgami władającymi tym terenem. Miało to miejsce po zawarciu pokoju
westfalskiego, który określał, że religia władcy ma być obowiązującą religią
jego poddanych. Z dużym zainteresowaniem wysłuchaliśmy we wnętrzu pasjonującej
historii starań o uzyskanie pozwolenia na budowę kościoła innego wyznania niż
rzymskokatolickie Habsburgów, a potem budowy obiektu wznoszonego z drewna,
gliny i słomy bez użycia gwoździ. Budowa miała trwać rok i rzeczywiście tyle
trwała. Zakończyła się w roku 1657. Wydawać by się mogło, że w tak krótkim
czasie powstanie malutki drewniany kościółek. Ale nie – wzniesiono budowlę może
faktycznie z zewnątrz przypominającą stodołę o konstrukcji szachulcowej, ale
mogącą pomieści 7500 wiernych(!).
Wnętrze zapiera dech swoim przepychem. Innego słowa nie
sposób tu użyć. Całe kapie od złoceń, nie ma chyba ani jednego niezamalowanego
centymetra. Patrzy na nas mnóstwo aniołków, widzimy efektowny rzeźbiony ołtarz
główny. Rzeźby sprawiają wrażenie marmurowych lub alabastrowych, a są wykonane
z drewna.
„Upchnięcie” w kościele tak dużej liczby wiernych było
możliwe dzięki zastosowaniu typowych dla świątyń protestanckich empor. Dodano
tu również bogato zdobione balkony wewnętrzne.
Wiem, moje zdjęcia nie oddadzą urody i potęgi wnętrza
Kościoła Pokoju. Niemniej jednak kilka pokazuję zachęcając do osobistego
zwiedzania. Nic nie zastąpi wrażeń na żywo.
Spacerujemy również po terenie cmentarza ewangelickiego
podziwiając najcenniejsze nagrobki wyeksponowane przy ścianach kościoła.
Oglądamy i pozostałe budynki kompleksu przykościelnego. Mamy
jednak świadomość, że czeka nas jeszcze sporo zwiedzania, nie zaglądamy więc do
wnętrz.
Z Kościoła Pokoju wędrujemy w stronę świdnickiej katedry. To
gotycki kościół pod wezwaniem świętych Stanisława i Wacława, wzniesiony w 14
wieku.
Już z zewnątrz robi wielkie wrażenie.
Przechodzimy przez ciężkie drzwi w jednym z portali i zaczynamy spokojne
zwiedzanie jednej z naw bocznych, żeby potem przejść do głównej i drugiej
bocznej. Tyle plan. A realizacja?
Kiszka, nie realizacja. Kościół właśnie zamykają. Otworzą,
jak my już będziemy się szykować do wsiadania do pociągu. Oglądamy więc katedrę dokładniej z zewnątrz.
Pora pójść dalej. Zaglądamy do świdnickiego ogrodu różanego
z widokiem na katedrę. Można tu przyjemnie odpocząć i zacząć myśleć o powrocie.
Wiem, nie obejrzeliśmy wszystkich godnych zobaczenia miejsc,
ale zawsze dobrze zostawić coś na później. Na przykład świdnickie murale. Na
naszej trasie znalazły się trzy, pozostałe – innym razem.
Nie spacerowaliśmy po pięknych parkach. Niech skwer przy
dworcu i ogród różany będą ich reprezentacją.
Jeśli dodać, że tego dnia miało
cały czas padać, a pogoda była rewelacyjna, to właściwie nie ma powodów do
narzekań. Świdnica sprawiła nam wiele przyjemnych niespodzianek.
Zdjęcia – Basia i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz