Tym razem głównym celem okazała się Góra Miejska.
Oczywiście ze startem w Świętej Katarzynie dla nabrania
rozpędu. Przy okazji przetestowaliśmy specjalny bus, który Związek Gmin Gór
Świętokrzyskich zafundował turystom. Bus ma 7 kursów z Bodzentyna do Nowej
Słupi i tyle samo z powrotem. Na trasie wyliczono 55 (!) przystanków. A cały
przejazd kosztuje złotówkę. Na
początek przejechaliśmy w tej cenie 8 minut do przystanku przy szkole w Świętej
Katarzynie, skąd ruszyliśmy na trasę. Udało się spojrzeć na klasztor i pobliską
kapliczkę z innej perspektywy niż tydzień temu.
Niestety znów musieliśmy przejść niebieskim szlakiem do
przystanku Słupski Wechsel. Na początek zajrzeliśmy do miejsca pamięci o poległych i zamordowanych w czasie 2 wojny światowej żołnierzach AK oraz mieszkańcach Świętej Katarzyny.
Idąc drogą szlaku mieliśmy wrażenie, że tym razem szło nam się
dużo szybciej. Chociaż obiekty do fotograficznego grzybobrania nadal się
pojawiały.
Ba, kolega Ed wypatrzył nawet strumyk z wydeptaną przez
mieszkańców ścieżką do źródła i zaryzykował jego zbadanie. Zajęło mu to mniej
niż 5 minut.
Na skrzyżowaniu Słupski Wechsel spotkaliśmy turystów, którzy
wędrowali szlakiem z Bodzentyna i podpowiedzieli, gdzie spotkali czerwone
kozaki i prawdziwki. Czekały na sfotografowanie.
Z sentymentem wróciliśmy też na znane i lubiane od zawsze
pomosty nad bagiennym terenem. Pokonywać je trzeba ostrożnie, bo jednak
miejscami murszeją. Ale są. Pamiętamy czasy, gdy ich nie było, a my w mokrych
butach przedzieraliśmy się przez łąki, mogliśmy też spotkać słynną samotniczkę,
Stasię, która tu pasała swoje byki, a mieszkała w samotnej chacie w lesie na
odludziu.
Pora wreszcie zacząć podejście na Miejską. Dziwnie jest, bo
zazwyczaj schodzimy tą drogą, a teraz wszystkie miejsca widzimy jakby w filmie
odtwarzanym do tyłu. I w dodatku drzewa jakby bardziej omszałe, strumyk
mniejszy, a wiatrołomów nad nim więcej. Las pewnie też zauważył, że i my się
zmieniliśmy, tylko nas publicznie nie obgaduje.
Na szczycie krótki postój i ruszamy na spotkanie ze
skałkami, przy których byliśmy prawie 5 lat temu (tu link). Co gorsza Edek i ja
mieliśmy zupełnie sprzeczne wspomnienia dotyczące sposobu dotarcia do nich. W
efekcie nieco błądziliśmy, ale w końcu udało nam się dojść do porozumienia i
dotarliśmy najpierw do grupy najmniejszych skałek.
Tu Jacek przytomnie zaproponował postój na posiłek i
najedzeni mogliśmy spokojnie przeanalizować sytuację. Ja się wyrwałam na
dalsze poszukiwania i bez trudu znalazłam nową grupę skałek prawie na skraju lasu.
Sarenka tam się pasła. Nieco ją wystraszyłam.
Później odrobinę powyżej ścieżki wypatrzyliśmy główne skałki.
I
one wydają się mocniej porośnięte mchem, ale nadal są imponujące.
Sprawiają wrażenie, jakby spływały ze zbocza Miejskiej. Trzymają się jednak mocno. Dokładniejszy ich opis znajdziecie w
poście sprzed pięciu lat.
Od skałek mogliśmy wyjść na skraj lasu, ale wolałam wrócić
do szlaku.
Tu muszę pokazać niebezpiecznego prawdziwka. Nie wiem, jak on to zrobił, ale podczas robienia tego zdjęcia moje spodnie doznały trwałego uszkodzenia. 😉
Po emocjach poszukiwań szybciutko zeszliśmy szlakiem do drogi w
kierunku Bodzentyna. Zwykle nią podchodzimy i musimy się wciąż oglądać, żeby
zobaczyć widoki, a teraz spokojnie podziwialiśmy jedną z naszych ulubionych
okolic.
wiem, to okropne, ale postanowiłam pokazać postępy prac "remontowych" na zamku biskupim; szczerze wątpię, aby jego projektant przewidział takie szare (oby nie) betonowe mury
figura św. Jana Nepomucena
figura św. Jana Nepomucena
W Bodzentynie mieliśmy ledwie kilka minut i już można było wracać
do domu.
PS Skoro cała trasa szlakiem, to mapki nie zamieszczam.
Zdjęcia – Edek i ja
Stare dobre czasy... fota na zamek ciekawa.
OdpowiedzUsuńOdważyłam się tylko na zdjęcie z takiej odległości. Boję się podejść blisko i zobaczyć, co tam się zmieniło i do czego to może być podobne. Bo do tenesansowego zamku raczej nie.
UsuńŚwietny szlak.
OdpowiedzUsuńOwszem. Trochę go sobie rozbudowaliśmy o skałki,a le poza tym wszystko według mapy.
Usuń