poniedziałek, 7 lipca 2025

Mała wycieczka na trasie Kostomłoty – Tumlin

Może kto pamięta, że podobną wycieczkę zrobiliśmy wiosną ubiegłego roku (tu link). Jeśli porównacie obie relacje, przekonacie się, że każda z tych wypraw miała inny przebieg.
Tym razem kolega Ed zdecydował, że trzeba zajrzeć do rezerwatu Sufraganiec, żeby sprawdzić, ile wody ostało się po długotrwałej suszy w strumieniu Sufragańczyk. 
 
 Sprawdziliśmy. Wynik badań był łatwy do przewidzenia – wody tam tyle, co kot napłakał. Mimo to wyschnięty strumień i jego brzegi z powalonymi pniami drzew prezentują się czasem nawet malowniczo. 
 


Bez wątpienia jest to niezłe miejsce na upalny poranek – spacerujemy w cieniu. Gorzej, że nad nawet taką resztką wody komary mają używanie i długo się tam nie pobędzie.
 

Opuszczamy więc teren rezerwatu. Po drodze wypada się zatrzymać przy podkolanie białym, który kwitnie na skraju ścieżki.
 

Wracamy do stacji i udajemy się na północny zachód. Ed wybrał inną drogę niż poprzednio. Niby jest lepsza, ale bardzo nierówna. Łatwo się potknąć i trzeba szczególnie uważać. Stąd brak fotograficznej dokumentacji stanu trasy. Dopiero na skrzyżowaniu leśnej drogi z bitą drogą dojazdu pożarowego zatrzymujemy się na chwilę, bo moją uwagę przykuwa drobna roślina z uroczymi różowymi kwiatuszkami. Robię idiotyczne foto z góry, żeby zidentyfikować okaz – to centuria pospolita. Jak dla mnie nadzwyczajna.
 

Potem krótki marsz bitą drogą i  pora rozpocząć mozolne zdobywanie Trójecznej. 
 

Tym razem nie dążymy do zdobycia wszystkich jej wierzchołków – jeden wystarczy i obchodzimy szczyt dołem. 
 

Docieramy do dróg, którymi wędrowaliśmy poprzednio. Powiem szczerze – są w dużo gorszym stanie, poniewiera się tu mnóstwo gałęzi po wyrębie, koleiny nierówne. Ale i tak innej drogi nie ma, musimy się jakoś przedrzeć.
 

W nagrodę docieramy na grzędę skalną, która zawsze nam się podobała i stale była zagadką, skąd ona się tu nagle wzięła. Nazywa się Pod Kamieniem.
 

To już nasze czwarte spotkanie z nią. Jest ciepło, mamy dużo czasu, spokojnie penetrujemy skałki.
 

Szkoda, że wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, z jaką sensacją mamy do czynienia. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero po powrocie do domu. Mimo to, podzielę się z czytelnikami tym, co udało się znaleźć w lokalnej prasie (tu link). Okazuje się, że nasze skałki mają 410 milionów lat, są osadami z wczesnego dewonu. W okresie fałdowań wypiętrzyły się i możemy je podziwiać jako wychodnie skalne (dwa mądre zdania i już człowiek wie, kiedy i jak powstał jego ulubiony leśny zakątek).
 

Zespół uczonych – doktor Piotr Szrek z Państwowego Instytutu Geologicznego w Warszawie, doktor Grzegorz Niedźwiedzki z Uniwersytetu Uppsali w Szwecji oraz doktor Sylwester Salwa, dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego w Kielcach – odkrył ślady systemu korzeniowego roślin naczyniowych, które żyły na lądzie. Ich korzenie stabilizowały osad na brzegach rzek w owym tak od nas odległym czasowo dewonie. I tak samo zachowują się do naszych czasów. 
 

Teraz już wiemy o odkryciu, na razie to tyle – nie zamierzam udawać, że Edek i ja zauważyliśmy te bezcenne ślady. Uczeni zapowiadają dalsze badania i podanie dokładnej lokalizacji grzędy skalnej. Oby tyko wtedy nie została zadeptana. My wszak odwiedzamy ją rzadko i zachowujemy się odpowiedzialnie. Na szczęście naprawdę trudno tam dotrzeć, to nie spodziewam się tłumów niedzielnych turystów.
 


My zaś nieświadomi, z jakim skarbem mieliśmy do czynienia, oddalamy się drogą, która poprzednio nie nadawała się do przejścia, a teraz przyjemnie prowadzi w pobliże torów, co znacznie skraca naszą trasę. Jest ładnie, mamy przyjemny cień.
 

Czasem jakaś kałuża się napatoczy. Nic szczególnego.
 

I tak docieramy do przepustu pod torami. Tędy przepływa niewielki strumień, który z dużym trudem pokonywaliśmy wiosną. To Sufraganiec. Tym razem ma równie mało wody, co Sufragańczyk. W dodatku na podmokłym terenie jego rozlewiska ktoś ułożył prowizoryczną kładkę z brzózek. Przechodzimy na drugi brzeg.
 
a na podmokłym terenie - jeżogłówka gałęzista
 
W końcu wychodzimy również z lasu, co przy solidnym upale nie należy do przyjemności. Tak czy siak, do stacji trzeba było dojść. Drogę umilają nam spotkania z letnimi roślinami i motylkami. 
 



Drobną przykrością było spotkanie z dorodnym świerkiem, który chyba na skutek silnego wiatru, stracił swój czubek. A takie to było dorodne i zgrabne drzewo…
 

No i po wycieczce. Trasa liczyła 10,5 kilometra. Na upał ani kroku więcej. Jest naprawdę wymagająca – podejścia po stromiźnie, bez podpory dla rąk, pokonywanie skalnej grzędy, wykroty. Nadaje się  tylko dla sprawnych pieszych.
 
przybliżona mapka trasy
 
Zdjęcia – Edek i ja

1 komentarz: