Zaplanowałam
wycieczkę z Bodzentyna do Wzdołu. Dla nabrania rozpędu przez Górę Miejską, bo
to dłuższa droga wypadnie. Miało być minimum asfaltu i maksimum cienia, bo
niedziela upalna.
Początek
podejścia niestety asfaltowy, ale tylko do skraju lasu. Za to ze znanymi od lat
widokami na Dolinę Bodzentyńską.
początek podejścia asfaltowym wężykiem
prawie skansen przy drodze
i już na skraju lasu
W lesie
przyjemny cień, liczne grzyby (nie wszystkie jadalne) i grzybiarze. Spotkaliśmy
nawet prawdziwego turystę z namiotem, który nocował na Łąkach Miłości. Wyschły
te łąki, to i namiot można było rozbić. Albo zrobić krótki postój na degustację
wypieków domowej roboty.
grzybobranie
obniżenie terenu przy zejściu z Góry Miejskiej
Łąki Miłości zarosły
kawałek ciasta z owocami, albo dwa, albo ...
Potem zaś
zgodnie z planem ruszyliśmy trasą kolejki w kierunku szosy. Nieźle się szło, ja
liczyłam na efektowne rozlewiska (pamiętam, że rok temu były). Podobnie jak
łąki i te rozlewiska wyschły.
grzyby zamiast rozlewisk
I chyba ta
susza terenowa podkusiła mnie, żeby zmienić plan trasy i sprawdzić, jak wygląda ścieżka prowadząca
przez Mokry Bór. Teraz już wiemy – nie wygląda. Po prostu jej brak. Żeby tylko
brak. To by może i było do przyjęcia. Ale wpakowaliśmy się w najprawdziwsze
ostępy leśne, gdzie stare drzewa (Andrzej powiada – długie, ja myślę – wysokie
były, to teraz długie) leżą pokotem i nie sposób je ominąć. Półkilometrową
„ścieżkę” pokonywaliśmy pół godziny.
przeszkody terenowe (te nie największe)
ale dzielni jesteśmy
borówka bagienna
Kiedy już w
końcu wyszliśmy z lasu, okazało się, że jesteśmy w innym miejscu niż to było
planowane. To daje kolejne improwizacje na temat trasy.
nieplanowane przejście skrajem lasu
Teraz każda wybrana ścieżka
zmienić może koncepcję całego przejścia. Ale w dobrze znanym terenie, z zapasem
czasu i wśród pól można sobie improwizować. Zwłaszcza, gdy się ma do pomocy
mapę.
I w ten
sposób wybraliśmy fajne ścieżki podejścia na Pasmo Klonowskie rezygnując z
oczywistej nudy podchodzenia na Lisi Ogon. Ładnie ścięliśmy zakręty i
nadrobiliśmy czas stracony w niedostępnym lesie. W nagrodę dostaliśmy widoki na
Kraiński Grzbiet i Łysogóry oraz pola świętokrzyskie.
Z
przykrością odnotowaliśmy pojawienie się nowych dróg asfaltowych w miejscu
jeszcze niedawno miłych szutrowych. A mieszkańcy z dumą zachęcali, żeby nimi
iść. Co to, to nie – wolimy polne ścieżki.
Kraiński Grzbiet za mgłą
świetna ścieżka z widokiem na Łysicę
W Psarach
Podlesiu przecięliśmy Pasmo Klonowskie i zeszli do Huciska, a potem miły
spacerek łąkami do Wzdołu. Oczywiście i tu widoki wypadało z zachwytem obejrzeć
(niezmiennie się nimi zachwycamy od lat – i oby tak zostało).
Dolina Bodzentyńska w słońcu
I w efekcie
dotarliśmy do przystanku we Wzdole, co było planowane, czyli zrealizowaliśmy
plan wycieczki. Mimo wszystko. A trasa liczyła 15,5 kilometra.
święty Mikołaj na rozstajnych drogach (wiem, że był pokazywany miesiąc temu, ale tym razem umieszczam go tu, żeby zaprezentować lokalizację figurki, która niedługo zostanie przeniesiona w inne miejsce)
Zdjęcia – Janek i ja
Faktycznie dłuższa trasa... ale warto było.
OdpowiedzUsuńWarto było, żeby wiedzieć, że już tam się lepiej nie pchać w przyszłości.
UsuńJa jak raz szukałem alternatywnej trasy to skończyło się wstrząsem anafilaktycznym, bo tak mnie pokrzywy poparzyły...
OdpowiedzUsuńCo nie znaczy że nadal nie wolę szukać własnych dróg.
Piękne te tereny... piękne.
No tak, ryzykujemy na tych wycieczkach, ryzykujemy. Ale bez tego nie ma przyjemności.
UsuńPodczas takiego błądzenia czasem można odnaleźć coś ciekawego :) A te sprzęty rolnicze mimo że zaniedbane na pewno jeszcze ciężko pracują w polu u jakiegoś rolnika :)
OdpowiedzUsuńTe sprzęty stoją od lat w tym samym miejscu, wątpię, żeby się ich właścicielowi chciało je zawsze tak samo ustawiać po każdym użyciu. A zardzewiałe to niemożebnie. Koledzy zwracają na nie uwagę, bo to wyroby produkowane niegdyś w Skarżysku, naszym rodzinnym mieście.
Usuń