Rynek nie jest duży. Jest otoczony zabytkowymi kamienicami.
Renesans, że się tak wyrażę, bije po oczach. A jednak nie jest łatwo ten rynek
zwiedzać, a jeszcze trudniej opisać. Spróbuję wyjaśnić, dlaczego tak sądzę.
W centrum rynku, jak już wiecie z poprzedniego wpisu,
znajduje się czternastowieczny budynek Trybunału Królewskiego. Niegdyś był to
lubelski ratusz.
Ciasno wokół rynku stłoczyły się kamieniczki. Śmiem
przypuszczać, że w większości szesnastowieczne lub odbudowane po wojnie. I chciało by się je obejrzeć.
Ale przed kamienicami naustawiano ogródków z parasolami, straganów na
zbliżające się święto miasta. Ciężko się dopchać.
Zrobienie zdjęcia jakiegokolwiek portalu graniczy z cudem –
trzeba się przedzierać przez parasole. Lekko nie jest.
Zdecydowanie łatwiej obejrzeć piętra kamienic. Trzeba przyznać
bardzo ładnie odrestaurowane. Z pięknymi sgraffitami. Opowiadają one historię
kamienic, pokazują twórców literatury bądź muzyki.
tak zwana "Kamienica Muzyków" poświęcona kompozytorowi Janowi z Lublina (postać w centrum) w otoczeniu grajków i instrumentów muzycznych
tablica upamiętniająca wybitnego kompozytora i skrzypka, który urodził się w Lublinie - Henryka Wieniawskiego
kamienica ze współczesną dekoracją przedstawiającą legendę o czarciej łapie
odbudowana po wojnie kamienica Rynek 19 z dekoracją sgraffito przedstawiającą sceny z życia Jana Kochanowskiego
odbudowana po wojnie kamienica Rynek 19 z dekoracją sgraffito przedstawiającą sceny z życia Jana Kochanowskiego
Są też efektownie zdobione okna albo ciekawe rzeźby. No, tu
już nie wszystkie odrestaurowane. Muszą poczekać na swoją kolej.
bogato zdobione okna kamienicy o wielu nazwach, np. kamienica Konopiców lub kamienica Sobieskich od nazwisk jej właścicieli
Skoro mowa o renesansie, to wypada zapytać, co z attykami.
Są, koronkowa robota.
Czyli już rozumiecie – rynek wymaga zadzierana głowy. Takie
życie. Przy okazji dodam, że w drodze na rynek wypatrzyliśmy coś, co od dawna
chciałam zobaczyć – radosne, kolorowe prace lubelskiego artysty, Jarosława
Koziary. Wiszą nad ulicą Złotą.
Na rynku warto również spojrzeć w dół. Dzięki temu schodzimy
do piwnicy kamienicy Lubomelskich. Nosi ona nazwę „Piwnica pod Fortuną”, a
nasze szczęście polegało na tym, że Fortuna nam sprzyjała i znaleźliśmy się w
tej okolicy tuż przed dwunastą, kiedy to do piwnicy przychodzi przewodniczka i
można wraz z nią zwiedzić ten interesujący obiekt. Wchodzimy do wnętrza i lądujemy
wewnątrz sztambucha. Jak to możliwe? Otóż ściany i sklepienie piwnicy są
zdobione polichromiami wzorowanymi na rysunkach ze sztambucha „Emblemata
saecularia” wydanego w roku 1595 we Frankfurcie nad Menem przez braci Bry.
Autorem rycin był norymberski grafik Heinrich Ulrich.
Dekoracja ścienna nie zachowała się w całości, można jednak
porównać ją z odbitkami rycin z zachowanego sztambucha i wysłuchać ciekawych
opowieści na ich temat. Bardzo to pouczająca lekcja nie tylko historii sztuki,
ale przede wszystkim obyczajów.
Ta malutka piwniczka okazała się kolejną lubelską perłą,
których cały sznurek nazbierał mi się podczas krótkiej, a jakże bogatej we
wrażenia wycieczki.
Na zakończenie wpisu zaprezentuję jeszcze jedną kamieniczkę.
Znajduje się ona nie w rynku, a przy ulicy Grodzkiej. Ta zabytkowa kamienica
jest ozdobiona metodą sgraffito, a wzory nawiązują do twórczości lubelskiego
artysty Andrzeja Kota, który tworzył w sąsiedniej kamienicy.
Zbliżamy się do Bramy Grodzkiej. Po jej przekroczeniu czeka
nas zwiedzanie lubelskiego zamku. O tym napiszę za jakiś czas.
Zdjęcia – Edek i ja
Ostatni raz byłem w Lublinie 30 lat temu... zawsze podobało mi się stare miasto.
OdpowiedzUsuńJa byłam raz, przejazdem, nawet nie wstąpiłam na Starte Miasto. Duży błąd. Teraz nadrabiam zaległości. Lepiej późno niż wcale. Bardzo mi się Lublin podoba.
UsuńRaz byłem w Lublinie i to 11 lat temu. Miasto było w trakcie rewitalizacji. Chyba czas odwiedzić ponownie.
OdpowiedzUsuńNa pewno warto. Już na wstępie dworzec autobusowy powala swoją nowoczesnością. Stare Miasto jeszcze nie całkiem odnowione, ale jest i tak klimatycznie.
Usuń