Wycieczka Fundacji Wczoraj dla Jutra, na którą się wybrałam
niedawno, zakończyła się zwiedzaniem zamku w Baranowie Sandomierskim.
Dotarliśmy tam po południu. Frontowa
fasada była oświetlona słońcem, a w parku otaczającym zamek można
było podziwiać dorodne pomnikowe okazy drzew.
O ile kilka lat temu będąc w Kończycach Małych (tu link) znalazłam się
na Cieszyńskim Wawelu i słabo to porównanie rozumiałam, o tyle tutaj określenie
„Mały Wawel” przemawia do mnie jasno i czytelnie.
Późnorenesansowa siedziba wybudowana przez ród Leszczyńskich
na przełomie XVI i XVII wieku według projektu Santi Gucciego robi niesamowite
wrażenie.
Fasadę frontową zdobi attyka. Nie żeby jakaś szalenie efektowna, ale
przyzwoita.
Za to krużganki wewnętrznego dziedzińca to prawdziwa perła –
lekkie, ażurowe, zdobione maszkaronami i rozetami. Cudeńko.
Na piętro prowadzą efektowne schody wachlarzowe. Podobno
ktoś tam w jakimś filmie po nich zbiegał. Ja bym nie zbiegała, tylko się
rozkoszowała każdym stopniem.
Warto też się przyjrzeć zdobieniom na sklepieniach
krużganków. Można się z ich pomocą uczyć rozpoznawać herby szlacheckie lub
sprawdzać, czy już się wszystkie poznało.
Popatrzmy jeszcze na renesansowe portale. Ileż mają w sobie
elegancji.
Warto zajrzeć do kilku udostępnionych do zwiedzania sal
zamku. Jedna z nich niespecjalnie mi się spodobała – to sala portretowa z
kopiami portretów władców Polski. Dobrze, że ma normalne krzesła i można sobie
na jednym przysiąść podczas słuchania opowieści o owych władcach.
skoro zamek należał do Leszczyńskich, to nie mogło tu zabraknąć portretu króla Stanisława Leszczyńskiego
A tuż obok zachwyca tak zwana „galeria Tylmanowska” zaprojektowana
przez słynnego architekta Tylmana z Gameren. Jasno tu, przestronno i można się
zachwycić uroczymi stiukami. Tworzą one ramy dla obrazów zdecydowanie niższej
jakości niż owe stiuki – ot, widoki włoskich miejscowości, ale w sumie
pozostawiają miłe wrażenie dla oka.
Zaglądamy też do baszty z pięknymi dekoracjami wykonanym
przez Jana Baptystę Falconiego. Człowiek się zachwyca, ale nie do końca, bo
ktoś wpakował w tę perełkę cztery koszmarne pejzażyki namalowane nieudolną ręką
(autora wolę nie pamiętać).
Zaglądamy też do podziemi zamku. Tu spotykamy największe w
Europie czółno wydłubane w jednym pniu dębu. Samo czółno stare, skamieniałe,
ale i dąb z którego jest wykonane, musiał być potężnym okazem. Przy okazji
zapoznajemy się z ekspozycją ćmielowskiej porcelany, rzeźb z korzeni i
rycerskimi zbrojami.
Ale najbliższa mojemu sercu jest zamkowa kaplica z przełomu XIX i XX
wieku powstała na zlecenie ówczesnego właściciela zamku, Stanisława
Dolańskiego. Wybrał on do wykonania zlecenia najlepszych polskich artystów tego
czasu. Stąd projektantem kaplicy był Tadeusz Stryjeński, witraże zaprojektował
Józef Mehoffer, a obrazy tryptyku w ołtarzu namalował Jacek Malczewski. I takim
oto sposobem z renesansu przenosimy się do secesji. Nawet, jeśli tylko jeden
witraż jest oryginalny, a pozostałe to kopie, to i tak są piękne. Kaplica
zamkowa jest zdecydowanie moim ulubionym wnętrzem w zamku. Dlatego jej skromny
opis zostawiłam sobie na koniec relacji.
Przyda się jeszcze mały suplement – zdjęcie grupy
uczestników wycieczki. Organizator wyjazdu, pan Marcin Janakowski, pierwszy z lewej
Zaś zwieńczeniem relacji niech będzie pożegnalne spojrzenie
na zamek przy nocnym oświetleniu.
Zdjęcia – Kamil
Bernatmann (grupowe) i ja
Prawie Wawel... kilka lat temu z Mieciem.
OdpowiedzUsuńA wiesz, ja na Wawelu byłam jako dziecko w szkole podstawowej. I to trzeba nadrobić koniecznie.
Usuń