poniedziałek, 28 października 2024

Połągiew, czyli to samo nie znaczy tak samo

W lutym ubiegłego roku zrobiłam pierwszą wycieczkę w te okolice (tu link). Bardzo nam się one spodobały. Postanowiłam więc znów tam zajrzeć. Tym razem w jesiennym anturażu. To już dało inne spojrzenie na okolicę.
 
patrzymy przez zasłonę z liści
 
Tym razem startujemy ze stacji w Stawie Kunowskim, czyli trasa odrobinę dłuższa. Niedaleko stacji zatrzymujemy się w miejscu związanym z historia Połągwi, czyli przy dawnym tartaku, którego właścicielka na początku wojny doniosła do Niemców, że w leśniczówce zatrzymali się żołnierze polscy. Skutkiem tego donosu była potyczka, na szczęście bez strat dla oddziału majora Hubala. Upamiętnia ją skromny kamień z tablicą przy leśniczówce (tam dotarliśmy pod koniec wycieczki). Jedno tylko mnie zastanawia. Źródła podają, że bitwa miała miejsce 6 października, a na tablicy znajdziemy datę 12 października 1939 roku. Może kiedyś uda mi się to wyjaśnić.
 
 komin tartaku
 
pomnik w Połągwi
 

Na razie nie zastanawiamy się nad historycznymi zawiłościami, odwiedzamy „galerię pod chmurką” u pana Ignaca. Rzeźby nieco poszarzały, ale ciągle stoją. Ich autor chętnie opowiada o swojej pracy.
 
 

Ale pora w drogę. To znaczy pora poszukać dróg w miejscu, gdzie był las. Na mapie są, w terenie większość też jest, ale niektóre zostały zastąpione jakże nam w ostatnich latach dobrze znaną porębą. Wiele lat minie, zanim te ogołocone, zaorane miejsca znów staną się lasem…
 
na skraju lasu i poręby
 
Nam się jednak udaje nawiązać kontakt z leśną trasą. Trochę musimy krążyć, ale potrafimy wybrnąć prawie z każdej trudności. Nawet przejście przez wysokie trawy nas nie zniechęca.
 
takie drogi - marzenie piechurów

na szczęście trawy suche

W nagrodę docieramy do porządnej drogi szlaku rowerowego, który nas doprowadza na skraj Boru Kunowskiego, a potem już bez jego pomocy maszerujemy brzegiem lasu. 
 
na szlaku rowerowym
 
W ubiegłym roku spotkaliśmy tu malownicze rozlewisko. Teraz widzimy, gdzie było. To suche miejsce zarasta sitowie. 
 
dąb na miejscu obok rozlewiska
 
W Kitowinach skręcamy w solidną drogę na zachód. Planujemy spotkać się z dobrze znanym głazem narzutowym, który poprzednio bez problemu wypatrzyliśmy. 
 
 
Tym razem jest inaczej. Malutkie sosenki solidnie się rozrosły, głazu wcale nie widać z drogi. Jego położenie wskazuje mapa, ale przedrzeć się przez gęstwinę musimy sami. Dłonie mam całe ubabrane żywicą. Zanim zrobię zdjęcie, muszę je wymyć spirytusem, żeby nie usmarować aparatu, a zwłaszcza obiektywu. Po chwili mogę już fotografować. Nie jest to łatwe, bo sosenki uniemożliwiają oddalenie się od obiektu. Parę pstryknięć migawką i trzeba się wydostać z gęstwiny.
 
trudy odkrywców
 
czubek głazu ledwo się wyłania spośród gałęzi
 

Czy też tu zauważacie zarys dłoni z wyciągniętym palcem wskazującym? Nawet paznokieć jest widoczny. Skąd się to wzięło? 

Kolejnym punktem programu jest dotarcie do leśnego źródełka w niewielkim wąwozie. Tu się słabiej spisałam niż rok temu – wybrałam inną drogę. Ta, początkowo niebrzydka, okazała się ulubionym terenem dzików i trudno było iść przez buchtowisko, a potem przedzierać się przez las. W końcu jednak ścieżka do źródła znaleziona. I ono też się wyłoniło.
 

Teraz już idziemy „na pamięć” drogą, którą poprowadził nas niegdyś pan leśniczy. Jest tak samo ładna i wygodna. Rzecz jasna, niewielkie oczko wodne przy niej kompletnie wyschnięte. Oj, źle się dzieje w przyrodzie… Nie wszystko się zmieniło, na szczęście. Spotkanie z trzystudwudziestoletnim dębem zaliczone.
 
dąb solo
 
a koledzy toną w leśnym złocie
 

Ja się tylko cały czas martwię, czy staw i zbiorniki przeciwpożarowe, do których zmierzamy, będą miały wodę. Chwila niepewności i mamy rozwiązanie – tu woda jest. 
 
 
 duży staw


zbiorniki przeciwpożarowe (a pomost w ubiegłym roku jeszcze całkiem solidny był...)

Na skraju lasu nad wodą robimy sobie krótki postój śniadaniowy. Rozkoszujemy się widokiem na wodę i las, odpoczywamy.
 

Kto pamięta ubiegłoroczną wycieczkę, wie, że za kilka minut spotkamy się z okazałym wiązem. Drzewo ma się dobrze. Liście jeszcze mu nie pożółkły, ale nic nam to nie przeszkadza.
 

wiąz w Połągwi
 
Potem krótki postój przy pomniczku w okolicy leśniczówki Płągiew i pora wracać na stację.
 

 
Mamy dużo czasu do odjazdu pociągu, poszukamy więc dróg leśnych, żeby nie maszerować asfaltem. No, powiem wam, że tyle nam się tych dróg namnożyło, że o mały włos bylibyśmy wylądowali w Borze Kunowskim zamiast na stacji. W ostatniej chwili Jacek trafił na rewelacyjną ścieżkę prowadzącą do Stawu Kunowskiego, a potem to już prościzna. Na pociąg zdążyliśmy. 
 
jesień na zakręcie
 
Wycieczka świetnie się udała, choć z powodu krążenia po lesie pod koniec była o dwa kilometry dłuższa niż planowałam.
 
mapka trasy
 
Zdjęcia – tylko moje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz