W lutym ubiegłego roku zrobiłam pierwszą wycieczkę w te
okolice (tu link). Bardzo nam się one spodobały. Postanowiłam więc znów tam zajrzeć. Tym
razem w jesiennym anturażu. To już dało inne spojrzenie na okolicę.
Tym razem startujemy ze stacji w Stawie Kunowskim, czyli
trasa odrobinę dłuższa. Niedaleko stacji zatrzymujemy się w miejscu związanym z
historia Połągwi, czyli przy dawnym tartaku, którego właścicielka na początku wojny doniosła do
Niemców, że w leśniczówce zatrzymali się żołnierze polscy. Skutkiem tego donosu
była potyczka, na szczęście bez strat dla oddziału majora Hubala. Upamiętnia ją
skromny kamień z tablicą przy leśniczówce (tam dotarliśmy pod koniec
wycieczki). Jedno tylko mnie zastanawia. Źródła podają, że bitwa miała miejsce
6 października, a na tablicy znajdziemy datę 12 października 1939 roku. Może
kiedyś uda mi się to wyjaśnić.
Na razie nie zastanawiamy się nad historycznymi
zawiłościami, odwiedzamy „galerię pod chmurką” u pana Ignaca. Rzeźby nieco
poszarzały, ale ciągle stoją. Ich autor chętnie opowiada o swojej pracy.
Ale pora w drogę. To znaczy pora poszukać dróg w miejscu,
gdzie był las. Na mapie są, w terenie większość też jest, ale niektóre zostały
zastąpione jakże nam w ostatnich latach dobrze znaną porębą. Wiele lat minie,
zanim te ogołocone, zaorane miejsca znów staną się lasem…
Nam się jednak udaje nawiązać kontakt z leśną trasą. Trochę
musimy krążyć, ale potrafimy wybrnąć prawie z każdej trudności. Nawet przejście
przez wysokie trawy nas nie zniechęca.
W nagrodę docieramy do porządnej drogi szlaku rowerowego,
który nas doprowadza na skraj Boru Kunowskiego, a potem już bez jego pomocy
maszerujemy brzegiem lasu.
W ubiegłym roku spotkaliśmy tu malownicze
rozlewisko. Teraz widzimy, gdzie było. To suche miejsce zarasta sitowie.
W Kitowinach skręcamy w solidną drogę na zachód. Planujemy
spotkać się z dobrze znanym głazem narzutowym, który poprzednio bez problemu
wypatrzyliśmy.
Tym razem jest inaczej. Malutkie sosenki solidnie się rozrosły,
głazu wcale nie widać z drogi. Jego położenie wskazuje mapa, ale przedrzeć się
przez gęstwinę musimy sami. Dłonie mam całe ubabrane żywicą. Zanim zrobię
zdjęcie, muszę je wymyć spirytusem, żeby nie usmarować aparatu, a zwłaszcza
obiektywu. Po chwili mogę już fotografować. Nie jest to łatwe, bo sosenki uniemożliwiają
oddalenie się od obiektu. Parę pstryknięć migawką i trzeba się wydostać z
gęstwiny.
czubek głazu ledwo się wyłania spośród gałęzi
Czy też tu zauważacie zarys dłoni z wyciągniętym palcem wskazującym? Nawet paznokieć jest widoczny. Skąd się to wzięło?
Czy też tu zauważacie zarys dłoni z wyciągniętym palcem wskazującym? Nawet paznokieć jest widoczny. Skąd się to wzięło?
Kolejnym punktem programu jest dotarcie do leśnego źródełka
w niewielkim wąwozie. Tu się słabiej spisałam niż rok temu – wybrałam inną drogę.
Ta, początkowo niebrzydka, okazała się ulubionym terenem dzików i trudno było iść
przez buchtowisko, a potem przedzierać się przez las. W końcu jednak ścieżka do
źródła znaleziona. I ono też się wyłoniło.
Teraz już idziemy „na pamięć” drogą, którą poprowadził nas
niegdyś pan leśniczy. Jest tak samo ładna i wygodna. Rzecz jasna, niewielkie
oczko wodne przy niej kompletnie wyschnięte. Oj, źle się dzieje w przyrodzie… Nie
wszystko się zmieniło, na szczęście. Spotkanie z trzystudwudziestoletnim dębem
zaliczone.
Ja się tylko cały czas martwię, czy staw i zbiorniki
przeciwpożarowe, do których zmierzamy, będą miały wodę. Chwila niepewności i
mamy rozwiązanie – tu woda jest.
Na skraju lasu nad wodą robimy sobie krótki postój
śniadaniowy. Rozkoszujemy się widokiem na wodę i las, odpoczywamy.
Kto pamięta ubiegłoroczną wycieczkę, wie, że za kilka minut
spotkamy się z okazałym wiązem. Drzewo ma się dobrze. Liście jeszcze mu nie
pożółkły, ale nic nam to nie przeszkadza.
Potem krótki postój przy pomniczku w okolicy leśniczówki
Płągiew i pora wracać na stację.
Mamy dużo czasu do odjazdu pociągu, poszukamy więc dróg
leśnych, żeby nie maszerować asfaltem. No, powiem wam, że tyle nam się tych
dróg namnożyło, że o mały włos bylibyśmy wylądowali w Borze Kunowskim zamiast
na stacji. W ostatniej chwili Jacek trafił na rewelacyjną ścieżkę prowadzącą do
Stawu Kunowskiego, a potem to już prościzna. Na pociąg zdążyliśmy.
Wycieczka świetnie się udała, choć z powodu krążenia po
lesie pod koniec była o dwa kilometry dłuższa niż planowałam.
Zdjęcia – tylko moje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz